1.

Medal Landgrafa

Kareta zatrzymała się na skraju ubogiej dzielnicy. Wicehrabia dłonią odzianą w białą rękawiczkę uniósł zasłonkę bocznego okna. Przez chwilę obydwaj podróżni przyglądali się zniszczonym kamienicom, krętym uliczkom, rynsztokom i przemykającym chyłkiem ludziom.

– Obawiam się mości landgrafie, że tamten świat długo jeszcze nie będzie taki jak chcemy – szepnął w końcu wicehrabia.
– A ja obawiam się, że nie będzie taki nigdy – odpowiedział mu Landgraf
– Po cóż więc nasze starania?
– Widzisz wasza miłość… – zaczął arystokrata – Nasz i tamten świat, to dwie strony tego samego medalu. Nigdy się nie połączą i nigdy nie będą takie same. Rzecz jednak w tym, aby wprawić ten medal w ruch i kazać mu się toczyć z jak największą prędkością. Czy już pojmujesz, wasza miłość, o czym mówię?

Wicehrabia zapatrzył się w dal i ze wzrokiem wbitym w odległy horyzont szepnął cicho:
– Tak wiem. Widywałem monety wirujące na krupierskim stole. I prawda to! – Każda z nich błyszczała po stokroć jaśniej niż te, które legły obok.
Kareta ruszyła i wkrótce, w pełnym biegu, wpadła na pałacowy dziedziniec.
Tej nocy światło w oknach pracowni landgrafa nie zagasło aż do świtu.
Arystokraci zatonęli w stertach ksiąg. Bez wytchnienia poszukiwali blasku lepszego świata…


 2.

Most Architekta

Jedno spojrzenie wystarczyło, by Landgraf pojął koncept mistrza. Architekt, widząc zdumienie arystokraty, uśmiechnął się pod wąsem.

– Nie myślisz chyba wasza miłość, że most upięty na żelaznych kulach wytrzyma moc wichury, napór przypływów i impet powodzi?! – rzekł Landgraf nie odrywając wzroku od grawiury.

– Ani chybi mości panie! Po kilkakroć dokonywałem obliczeń i za każdym razem wynik był taki sam. Wytrzyma… – odpowiedział mu architekt z wielką dumą.

Popołudniem Landgraf znalazł się na moście. Wiał silny wiatr, lecz masywna konstrukcja ani drgnęła. Kule bezgłośnie obracały się w swych łożach, a most gotów był na przyjęcie ciężkich wozów, karet i pułków kawalerii. Landgraf długo krążył po przepastnych zakamarkach stalowego kolosa. Oglądał każdy nit i każde wgłębienie. Szukał pęknięć… lecz nie znalazł. Po czym, głęboko zdumiony wrócił do swego pałacu i ułożył się do snu.

Było grubo po północy, gdy zbudziło go kołatanie do drzwi, a stary sługa obwieścił przybycie posłańców. Arystokrata zszedł do holu i rozpoznał królewskiego umyślnego. Landgraf odczytał przekazane mu listy i natychmiast kazał zaprzęgać, po czym ruszył w drogę. Dotarł już prawie do celu, kiedy rozpędzoną karetą silnie zatrzęsło. Dookoła wzmagała się wichura. A za nią błyskawice i nawałnica.

Do królewskiego pałacu Landgraf dotarł tuż przed godziną czwartą. Sztab pracował pełną parą. Na biurku kanclerza piętrzyły się raporty. Był wśród nich raport o powodzi, o zalanych dzielnicach, o zaginionych ludziach i ten o ocalałym moście… Bo most architekta ocalał bez najmniejszego uszczerbku…

Most ocalał i trwał tak jeszcze pięćset lat. Rozebrano go dopiero pewnego pięknego, majowego dnia, przy całkowicie bezchmurnym niebie. Ponoć robotnicy mocno się dziwili, że przez tyle lat nic nie pękło. Nic się nie zarysowało. I nic nie wyszło z łoża.

Wkrótce też, tuż obok, wyrósł drugi most – stalowo – betonowy gigant. Lecz i on wspierał się na metalowych kulach. Tak samo, jak jego poprzednik – Most Architekta.


3.

Nocny Gość

Był środek nocy gdy Landgrafowi zdało się, że widzi ciemną postać w nogach swego łoża. Zrobił więc to, co zwykł czynić zawsze gdy dręczyły go koszmary: szybkim ruchem ręki przekręcił kurek gazowej lampy. Wtedy, raz jeszcze, spojrzał w nogi łóżka i nie mógł wyjść ze zdumienia. Zjawa nie zniknęła, a wpatrywała się w niego swymi dużymi, błękitnymi oczyma.

Kiedy Landgraf opanował przemożną chęć ucieczki, pojął, że istota ta mocno drży. Zrozumiał więc, że to coś też się boi. Wówczas to dźwignął się i usiadł.

– Kim lub czym jesteś przybyszu? – zapytał cicho.

– Zwą mnie Mezonatokaletyres, czyli Ktoś Niosący Wiedzę – odpowiedziała istota.

– Powiedz mi proszę, jak tu trafiłeś? – pytał dalej gospodarz.

– Nie do końca jest mi to wiadome panie – odpowiedział przybysz. – Nigdy nie wiem gdzie i do kogo trafię. Po prostu budzę się i jestem. Czasem odnajduję się w miejscach, w których już kiedyś byłem. Czasem, tak jak teraz, przybywam w całkiem nowe. Zawsze jednak, pojawiam się tam, gdzie mogę być potrzebny. Tyle wiem o celu mojej podróży.

Zaintrygowany arystokrata zapalił pozostałe sypialniane lampy. Wstał z łoża. Podszedł do stolika na którym stała flasza wina i kielichy. Napełnił je napojem i podał jeden swemu gościowi.

– Opowiedz mi coś więcej o sobie – zaczął, lecz przerwał gdyż inna myśl przyszła mu do głowy. – A może pragniesz raczej strawy? – spytał zamierzając nacisnąć przycisk dzwonka.

– Nie wzywaj panie nikogo – rzekł dziwny przybysz.

– Dlaczegóż to? Jesteś w moim domu. Nic ci nie grozi.

– Nie może mnie zobaczyć nikt poza tym, komu się objawiłem – wyjaśnił przybysz. – Wiem też, że będę tu powracał. Zawsze jednak wtedy, gdy będę ci potrzebny.

I wtedy nocny gość opowiedział Landgrafowi o pewnym rybaku poszukującym sposobu na to, by złowić złotego rekina. Ryba ta miała odmienić jego życie. Opowiedział też o smutnej dziewczynie, która dzięki niemu odnalazła oblubieńca. Mówił i o dziwnym podróżniku, który opuścił Ziemię i postanowił zamieszkać na innym globie. Jemu także nocny gość pomógł odnaleźć szczęście. Pojął więc Landgraf prawdziwy cel wizyty Mezonatokaletyresa.

I wtenczas też nabrał pewności, że ten nocny gość odwiedzi go jeszcze wiele razy. Lecz tamtego razu Ktoś Niosący Wiedzę, pozostał u Landgrafa aż do świtu. Raczył go jeszcze wieloma opowieściami, posilając się przy tym strawą, którą gospodarz przyrządził sam, bez przyzywania pałacowych sług…


4.

Akademia Przymierza

Po zakończeniu wojny król, książę, możni i szlachta zjechali do królewskiej stolicy. Tam też, przez trzy kolejne miesiące radzili nad nowym porządkiem. Ostatecznie uzgodniono, że książę, po złożeniu formalnego hołdu, współrządzić będzie państwem. Królestwo zaś i księstwo połączy unia. Uzgodniono wspólny parlament, który zbierać się miał na przemian raz w królewskiej, a innym razem w książęcej stolicy. Ustalono też połączenie armii, urzędów i szkół. Specjalnym edyktem król i książę powołali akademię, która kształcić miała młodzież w naukach ścisłych, literaturze, historii, prawie, handlu i wojskowości. Nową uczelnię nazwano Akademią Przymierza i nie szczędzono na nią złota. Wkrótce więc Akademia rozrosła się na tyle, by tworzyć filie w każdym z większych miast. Profesorami natomiast zostali najświatlejsi obywatele…

***

Ludzie wyszli z sali, gdy Landgraf zatrzymał się obok katedry, przesunął dłonią po jej gładkim, lśniącym blacie i spojrzał przez wysokie okna na okoliczne wzgórza. Delektował się tym widokiem przez chwilę. Następnie skupił wzrok na wielkiej, szkolnej mapie. Mapa z pozoru podobna była do setek innych, które Landgraf widywał w wojskowych sztabach i w wojennym gabinecie króla. A jednak ta różniła się od nich zasadniczo…

W samym bowiem centrum kontynentu, ni stąd ni zowąd, powstała potęga tak wielka, by budzić zawiść ościennych królestw. Potęga dla której tworzyć, walczyć i ginąć będą przyszłe pokolenia. Powstała siła zasługująca na zdradę i na śmierć…

– Czy wierzysz w nowe czasy? – zapytał ktoś, kto stanął z plecami arystokraty. Landgraf rozpoznał głos Króla i zastygł w pokłonie. Król szturchnął go lekko i dostojnik wyprostował się.

– Wierzę! – powiedział z przekonaniem. – Wiecie przecież o tym panie. Byłem tej wojnie przeciwny i cieszę się, że nareszcie zakończona.

– Wierzysz… – szepnął zamyślony Król. – To dobrze. Niech więc stanie się cud. Bo do cudu teraz rękę przykładamy…

Tego samego dnia, wieczorem, na królewskim zamku, odbył się pierwszy wielki bal. Bal na którym książę i król padli sobie w ramiona. Stało się to po tym, jak zdecydowano o połączeniu monarszych rodzin i o powstaniu jednej dynastycznej linii.

– Cefoortje obroya! – wycharczał zakapturzony człowiek i ze złością przyglądał się rozświetlonej stolicy. Towarzyszyli mu trzej inni szpiedzy. Wszyscy, jeszcze tej samej nocy, wyruszyli w długą podróż do samego serca złowrogiej – Dzikiej Dziedziny.

Tej samej nocy, choć długo jeszcze milczały działa, zaczęła się następna Wielka Wojna.


5.

Twarz dręczyciela

– Opowiadaj wszystko co widzisz – rzekł Medyk i zmył z twarzy Landgrafa szarą maź, dzięki której arystokrata zapadł w głęboki sen

– Jestem w jakimś niesamowitym miejscu – wyszeptał Landgraf. – Niby wiem gdzie, a jednak przybyłem tu po raz pierwszy. Rozglądam się. Czuję, że coś złego wisi w powietrzu. Trzymam więc dłoń na mym rapierze. To jakieś miasto. Ulice są wąskie, a domy wysokie. Wszędzie stare, strzeliste kamienice z poszarzałymi attykami… Widzę ich szczyty, a na nich przyczernione płaskorzeźby. Same ciemne anioły, boginie i sceny z mitów. Mija mnie tłum ludzi, lecz na mój widok wszyscy się rozchodzą. Idę więc dalej. Widzę kolejne ulice i   skrzyżowania… – nagle Landgraf zamilkł, a Mistrz bacznie przyjrzał się jego twarzy.

– Co teraz widzisz? – spytał zaciekawiony.

– To niezwykłe!

– Co takiego?

– Przy placu jest jakaś świątynia z wysoką wieżą. Na wieży zaś stoi potężny posąg gryfa. Gryf zieje ogniem i obsypuje przechodniów iskrami. Nigdy czegoś takiego nie widziałem! I ten zgiełk! Hałas spod świątynnej bramy. Idę tam. Przedzieram się przez zbiegowisko. Teraz dopiero widzę dwóch mężów w zbrojach. Pochylają się nad półkami, na których stoją złote puszki. To jakieś dziwne naczynia z wizerunkami ludzkich twarzy. Mężowie zaś, z upodobaniem, je niszczą… – nagle Landgraf wykrzywił twarz i zmarszczył brwi.

– Co się dzieje? – spytał Medyk.

– Te puszki…

– Co z nimi?

– One wyglądają tak, jakby były żywymi istotami! – teraz Landgraf wyglądał na wzburzonego – Do kroćset diabłów! – krzyknął i wyprężył się na łożu – One nimi są! To po prawdzie ludzkie dusze! A niech was szlag! Dość tego!

Landgraf ocknął się równie nagle, jak wcześniej zapadł w magiczny sen. Przez chwilę też próbował rwać się na nogi, a dłonią rozpaczliwie szukał rapiera. Aż zrozumiał, że powrócił…

– Co widziałeś? – zapytał Medyk i podał mu czarę z ziołami.

Landgraf zrobił łyk aromatycznej cieczy. I zaczął mówić:

– Widziałem rzecz niezwykłą. Jeden z tych dręczycieli odwrócił się ku mnie i wtedy pojąłem, że nie był to człowiek, lecz demon! Zły patrzył krwistymi oczyma i się uśmiechał. Wtedy tamten drugi też na mnie spojrzał. Stanąłem więc przeciw dwóm demonom. Składam się do ataku, lecz tamci drwili sobie z tego i gołymi rękami parowali kolejne moje pchnięcia. Dostrzegłem też jeszcze coś innego…

– Co?

– Ulica, dotąd tłumna, nagle opustoszała. I wtedy ostrze mojej broni złamało się jak drzazga, a następny cios zadany przez demony sprawił, że padłem na ziemię. I od tej chwili patrzyłem już na wszystko jakby z boku. Widziałem, jak jeden z demonów ciągnął mnie za włosy i wrzucał głową do rynsztoka. Zobaczyłem też twarze ludzi kryjących się za narożnikami ulic. I wtenczas głęboko poczułem ich nieszczęście. Oni od dawna żyli już w uścisku tych demonów. Lecz najgorsze było to, że ludzie ci nie mieli dla mnie najmniejszego współczucia. Nie pragnęli też pomsty… Oni byli… zadowoleni!

– Zadowoleni? – zdumiał się Medyk.

– Tak. Niestety tak! Czuli ulgę, że nie spotkał ich los nieszczęśnika leżącego tam na ziemi. A wiesz Mistrzu, co jest najgorsze?

– Co takiego?

– Niektórzy przeklinali mnie w myślach i nazywali głupcem!

– A czegoś się wasza miłość spodziewał po ludzie? – skwitował złośliwie Medyk.

– Być może, że nie powinienem spodziewać się niczego. Lecz nie to jest ważne, bo wtedy wydarzyła się rzecz najdziwniejsza: Wzleciałem nagle nad ulicą i przyjrzałem się twarzom tych ludzi. Wówczas to dopiero pojąłem, że ich oblicza były twarzami z tych puszek.

Powiedz mi więc Mistrzu, jak to możliwe, że przeklęli mnie ci, których dusze tak mocno dręczyły demony…?


6.

Początek Wielkiej Wojny

– Tursanda! Lakenforth Sa amterra nabaritta! – wycharczał schwytany wróg.
– Gdybym i tysiąc ksiąg przeczytał, nie pojmę ich języka – rzekł Landgraf i przebił wroga rapierem.
– Jesteś pewien, że dobrze zrobiłeś? – zapytał druh i przyjaciel Landgrafa, Graf von Staffenbach.
– Chyba wiesz, co zrobili w Sfargorevii? – rzucił Landgraf.
– O tym wszyscy wiedzą – odpowiedział mu von Staffenbach.
– No właśnie! Sfargorevia to podobne królestwo do naszego. Prawie takie, jak nasze, a kiedy Dzika Dziedzina wdarła się tam, była jedna wielka rzeź. Był ogień i wieszanie: tak rycerzy jak i kobiet i dzieci. No a teraz pojawiają się u nas. Niech więc wiedzą, że z nami im tak łatwo nie pójdzie – rzucił i spiął konia ostrogą.
Dwa dni później, Landgraf i von Staffenbach, dotarli do stolicy z meldunkiem o pojawieniu się szpic Dzikiej Dziedziny w granicach Królestwa. Król i Książę, ani myśleli zwlekać, natychmiast zwołano Królewsko-Książęcą Radę.

Rada zebrała się w Wielkiej Auli Akademii Przymierza, największej sali Królestwa. Na Radę zaś przybyli wszyscy ci, których poważano. Marszałek otworzył obrady, a jako pierwszy przemówił sam Król:
– Wiadomo wam waszmościowie, o tym co wydarzyło się w Sfargorevii – zaczął monarcha, a przez salę przebiegł głośny szmer. – Widzę, że wam wiadomo, a zatem wiecie też, że nie ma już czasu! Dzika Dziedzina idzie na nas wielką siłą! Dziś odebrałem meldunek o tym, że pierwsze szpice przekroczyły naszą granicę. A zatem wojna! A jak wojna, to mamy już plan! I powiem wam teraz waszmościowie, jaki on jest: Otóż dziś jeszcze nasze stołeczne pułki ruszą na południe i wejdą w granice Sfargorevii tak głęboko, jak tylko się da! – przez salę znowu przebiegł szmer. – Wielu z was waszmościowie dziwić może takie poczynanie, ale jak powiadają starzy mistrzowie wojennej sztuki: lepiej jest odpierać atak z wyprzedzeniem, i nie na swojej ziemi! Ale my nie jesteśmy aż tak cyniczni. Wiemy, że sfargorevskie zamki, łącznie ze stolicą, bronią się jeszcze. Wspomożemy ich więc i zyskamy z ich strony dodatkową siłę!

A że trudno było przeciw takim słowom wystąpić, to jeszcze tego samego dnia, Królewsko-Książęca Rada wyraziła zgodę. Dwa dni później, królewskie pułki połączyły się z pułkami granicznymi i przekroczyły granice Sfargorevii. Był słoneczny dzień, gdy tłumy Sfargorevian, w niezdobytych dotąd zamkach i miastach, witały ich jak wybawicieli.
Ale straszne czasy miały dopiero nadejść…


7.

Klawesyn Landgrafa

Landgraf miał niezwykłą słabość do dźwięków klawesynu. Z tej przyczyny miał tych instrumentów aż dwieście dziewięćdziesiąt dziewięć.
– Ten jest trzechsetny – powiedział von Staffenbach z błyskiem w oku.
– Wielki to dla mnie zaszczyt i wdzięczność wielka, ale… – rzucił arystokrata, lecz przyjaciel mu przerwał:
– Nalegam byś go przyjął.
– Skoro nalegasz, nie wypada mi go nie przyjąć – podziękował Landgraf i zasiadł za klawiaturą.
– Jesteś mi coś winien – rzucił na ten widok Staffenbach.
– Co takiego? – spytał Landgraf – Żądaj czego chcesz!
– Chcę tylko jednego – odpowiedział przyjaciel.
– Czego?
– Chcę byś zagrał.
– Cała przyjemność po mojej stronie! – odrzekł Landgraf, po czym przesunął dłonią po klawiaturze, rozpostarł palce i zaczął naciskać na klawisze, aż rozległa się muzyka.
Von Staffenbach był zachwycony. Landgraf grał, a wokoło zaczęli się gromadzić ludzie. Najpierw przybyli zamkowi rezydenci. Później przyszli goście, a na koniec służba.
Tymczasem Landgraf grał i wspinał się na wyżyny. Najpierw biegł przez nuty. Później sięgał po melodie z głębi serca, a potem przekraczał już sam siebie. Mijały długie godziny, a wszyscy milczeli. Na koniec, kiedy Landgraf opadł z sił, usłyszał wielką burzę braw.
I chociaż nie wiedział już gdzie jest, poczuł czym tak naprawdę jest szczęście.

Stało się to na dwa dni przed tym, nim ze zbrojnymi pułkami wyjechał Landgraf na Wielką Wojnę. Później jego trzechsetny klawesyn zamilkł. Podobnie jak 299 innych…


8.

Zamek Kasztelana

Zamek zwał się Mierszczec i był najdalej na południe wysuniętą fortecą, której Dzika Dziedzina nie zdołała zdobyć. Król, na wieść o tym, skierował ku niej dwa swoje najlepsze pułki. Na czele pierwszego stał Landgraf, a drugim dowodził von Staffenbach.
– Piękne zamczysko! – stwierdził Landgraf z uznaniem.
– Zaiste! – zgodził się von Staffenbach. – Trzy pasy umocnień przed górnym zamkiem. Prawie pięćdziesiątka wieżyc, a okienek i strzelnic nie zliczysz! I wszystko to pod bronią. Musi tu wielki wojennik mieszkać!
Wkrótce też Landgraf i von Staffenbach poznali owego „wojennika” osobiście, a był nim kasztelan zamku – Imć Pan Janoma Marcjan Zagłada-Mierszczecki.
– Osobliwe nazwisko – zauważył Landgraf, zanim jeszcze gospodarz pojawił się w rycerskiej sali.
– Miano właściwe dla Sfargorevii – wyjaśnił von Staffenbach, który już kiedyś odwiedzał te strony. – Oni tu wszyscy takie, albo podobne mają. Pierwsze dwa człony to imiona, zaś trzecie to nazwa herbu, a ostatnie miano rodu
– Zaiste osobliwe. Ciekawe z czego to wynika? Ta dziwność brzmienia? – zainteresował się Landgraf.
– Ano z naszego pochodzenia i z kultury – odpowiedział mu gospodarz, który wszedł do sali bocznym wejściem i nie został przez gości zauważony. – Wybaczcie waszmościowie, że kazałem na siebie czekać, ale w czas wojny obowiązków moc!
– Rozumiemy to w pełni i podziwiamy – odpowiedział Landgraf. – O tak wielkim wojowniku i o tej twierdzy krążą już legendy!
– Wielka łaskawość poetów… – odpowiedział skromnie kasztelan.
– Wasza miłość pozwoli: Jam jest Vinten Lardo At Naya, Landgraf Geworii i Truns Mantoi, a to mój serdeczny przyjaciel i druh na wojnie: Imć Pan Silitio Augusto von Staffenbach.
– To ja też powiem, że jest mi miło obcować, oko w oko, z legendami tej wojny! – ucieszył się pan zamku. – Powiadają, że to waszmościowie, jako pierwsi, weszli w granice Sfargorevii i jako pierwsi ocalali nasze zamki. Pozwolą panowie, że się panom skłonię, skoro moje miano jest już wam znane!
Po czym wszyscy obecni, jak nakazywał obyczaj, kolejno skłonili się sobie.
– A zatem miło mi niezmiernie gościć waszmościów w moich skromnych progach. Czy mogę panom służyć czymś więcej niźli gościną?
– Przyznam, że mamy z waszą miłością do omówienia wiele spraw – odpowiedział Landgraf.
– Jeśli tak, to zaproszę do mojego wojennego gabinetu – powiedział kasztelan i poprowadził swoich gości długimi, zamkowymi korytarzami.

Gabinet kasztelana, był w swej istocie, dobrze wyposażonym wojennym sztabem. Centralne miejsce w sali zajmował wielki stół, na którym znajdowały się wojskowe mapy, a wśród nich największa: szczegółowa mapa dróg, wzniesień i miast południa Sfargorevii.
– W czym więc mogę pomóc? – zapytał gospodarz zamku, kiedy jego goście usiedli już na fotelach, a sługa podał pożywne przekąski i kawę.
– Mamy pisma królewskie do pana kasztelana – zaczął Landgraf. – Pisma te informują o wzmocnieniu zamku, o ruchach naszych wojsk. Jest też kopia umowy między Królem Sfargorevii, a naszym Monarchą, mówiąca o powoływaniu nowych, wspólnych regimentów, a także zaciągów.
– To dobrze… To bardzo dobrze… – stwierdził kasztelan, gdy podano mu pisma. – To będzie duża pomoc dla nas i dla naszej wspólnej sprawy.

Spotkanie w wojennym gabinecie kasztelana trwało jeszcze długo. Goście i gospodarz omówili większość spraw, a na koniec kasztelan rzekł:
– Mam jeszcze jedną sprawę.
– Słucham pana
– To raczej rzecz prywatna… – kasztelan był wyraźnie zakłopotany.
– Tak?
– Mój pierworodny syn jest już w wieku, w którym mógłby zacząć służbę w wojsku. I przyznam, że byłbym bardzo rad, gdyby waszmościowie wzięli go pod swoją opiekę. To bardzo zdolny, młody człowiek, a mnie staremu, też było by miło, jeślibym doczekał się kiedyś syna – oficera.
– Dałby Bóg, by ludzie mieli więcej takich prywatnych spraw! – odpowiedział Landgraf i uśmiechnął się szeroko. – Oczywiście, że weźmiemy go pod opiek. U nas będzie mógł zaznać wojennego rzemiosła i powąchać prochu.
– Doskonale! – ucieszył się Kasztelan
I tak też rozpoczęła się wojskowa kariera młodego dziedzica Zamku Mierszczec.


9.

Winnica na skale

Zaciągi przebiegały sprawnie i szybko. Sfargorevskich ochotników było wielu. Odkąd królewsko-książęca armia wsparła broniące się zamki, morale wzrosło tak bardzo, że w dwie niedziele, w centralnej części napadniętego Królestwa, stanęła armia tak wielka, że rekruta starczyło do wsparcia regimentów z północy, jak i do obrony zagrożonych murów.
– To wojsko jest jak las! – zachwycał się Landgraf. – Wyrosło jak spod ziemi i pnie się do nieba!
– Widzę, że z waszmości poeta – podsumował wesoło Kasztelan. – A zatem uczcijmy to! Proponuję miejscowy specjał: wino, o którym z pewnością panowie nigdy nie zapomną – zachęcił i rozkazał służbie, by napełniła kielichy.
Landgraf uzniósł zdobny kielich do ust i był urzeczony.
– Pierwszy łyk, a już niezwykła słodycz i moc rozlewa się po trzewiach – powiedział delektując się. – Jeszcze chwila, a zacznę tańczyć i śpiewać na cześć tak zacnego szafarza! Strach pomyśleć, co będzie dalej. – tu skłonił się gospodarzowi głęboko.
– Cóż to za wino?! Jeszcze nigdy nie piłem tak zacnego – zgodził się z przyjacielem von Staffenbach.
– Miło mi słyszeć te pochwały, bo trunek ten jedynym jest w swoim rodzaju – odpowiedział Kasztelan z dumą. – Pod zamkiem winnic jest wiele, ale tylko jedna z nich czerpie swe soki ze skały tak czarnej, jak najczarniejsza smoła. Nie jest to jednak smoła, bo każdy kto się tam zajdzie, poczuje aromat i zapach tak nieziemski, że tylko może się on kojarzyć z dawnymi bogami.
– Z dawnymi bogami? Cóż to znaczy? – zdziwił się von Staffenbach.
– No nie, mój przyjacielu! – zakrzyknął Landgraf. – Jak możesz nie wiedzieć, że kiedyś, zanim światem rządzić zaczął racjonalny osąd rzeczy, ludzie wierzyli w bogów-opiekunów, a jeden z nich był opiekunem winorośli, fantazji i nie skrępowania!
– O właśnie! – przytaknął Landgrafowi Kasztelan..
– Wiem o tym i owszem, ale to tylko mity – odpowiedział von Staffenbach.
– Obawiam się, że nie tak do końca – zaprotestował Kasztelan. – Miejscowi powiadają, że tę podzamkową skałę sam Bóg Wina zostawił tu, kiedy na zawsze opuszczał Ziemię. A teraz skała ta sprawia, że winorośl jest po stokroć mocniejsza od tej zwyczajnej, w innym miejscu posadzonej. I nie koniec na tym! Ten niezwykły trunek tak na ludzi wpływa, że wykraczają oni poza swoje ciało i stają się duchami.
– Jak ja, podczas gry na klawesynie… – powiedział Landgraf ze wzruszeniem.
– Tak, to coś jak sztuka. Dopada każdego i nie wiedzieć dokąd go zaprowadzi – przyznał mu rację Kasztelan. – Powiadają też miejscowi ludzie, że wino to może być bramą do przyszłości.
– Co wasza miłość ma na myśli?
– Ano to, że po tym winie ma się niezwykłe sny i ujrzeć w nich można własną przyszłość, albo i sekrety duszy.
– To niezwykłe.
– Zaiste – potwierdził Kasztelan. – Dlatego, my na tym zamku, mamy trochę inne podejście do Świata, niż reszta ludzi. My wiemy, że wojna będzie krwawa, ale się skończy. Wtedy nadejdą nowe czasy, w których wszystkim nam będzie lepiej. I Sfargorevia i waszmościów: Królestwo Kalavlii i Księstwo Gevorii, rozkwitną. Być może razem. Być może w przyjaźni, a nawet w unii.
– O! Za to chętnie wypiję! – rzekł z entuzjazmem von Staffenbach i wzniósł swój kielich wysoko ku górze..
Uczta trwała prawie do białego rana. A kiedy Landgraf kładł się już do snu, w nogach jego łoża ukazał się Mezonatokaletyres. Tym razem jego duchowy przyjaciel nic nie mówił. Podał mu tylko pergamin. Landgraf spojrzał nań i wiedział, że zapisana jest na nim jego przyszłość – aż po grób. Był jednak zbyt zmęczony. Odłożył lekturę do rana i zasnął snem sprawiedliwego.
Rankiem, kiedy się ocknął, przypomniał sobie o pergaminie, szukał długo, lecz go już nie znalazł. Z początku poczuł zawód, ale po chwili doszedł do wniosku, że tak jest lepiej.
Wszak jego przyszłość jeszcze przed nim, a wojna, choć krwawa, kiedyś się skończy…


 

10.

Pierwsza wielka bitwa

Wymarsz połączonych armii został przyspieszony. Powodem była wieść o kolejnym ataku Dzikiej Dziedziny.
– Dlaczego oni nas tak nienawidzą? – spytał Landgraf retorycznie.
– Pana to dziwi? Odpowiedź jest przecież bardzo prosta – odezwał się Kasztelan. – Wystarczy spojrzeć na nasze sztandary: Kalavia pieczętuje się Czarnym Rumakiem w purpurowym polu, Gevoria ma w herbie Zielonego Jastrzębia w polu złotym, a Sfargorevia – Srebrną Koronę na purpurze. I co to nam daje?
– Ależ wasza miłość, to wie każde dziecko w powszechnej szkole! – odpowiedział Landgraf. – Razem są to pola Herbu Wielkiego, Imperium Rozynu.
– I tu ma pan odpowiedź! – zakrzyknął pan zamku. – Natomiast Dzika Dziedzina, to przecież nasza dawna strefa kolonialna, z którą – przyzna pan – nie obchodziliśmy się zbyt delikatnie. Nie dziwota więc, że teraz zrodziły się tam siły pragnące pomsty. Ktoś widać podjął starania, by zorganizować Dziką Dziedzinę w wielką potęgę. Potęgę wrogą nam z definicji!
– Ale przecież to było tak dawno… – zdziwił się von Staffenbach. – Tak dawno upadło Imperium Rozynu. Dawno już odrodziły się nasze trzy królestwa. Nadeszły całkiem inne czasy…
– Widać dla nas, ale nie dla nich – skwitował Kasztelan.


 

11.

Zemsta barbarzyńców

– A cóż to jest?! – Landgraf był szczerze zdumiony.
– Nie mam pojęcia – von Staffenbach też nie krył zdziwienia. – Wygląda to jak okręt, ale wznosi się nad polami. To jakiś absurd!
– To nie absurd – odezwał się nagle syn Kasztelana. – Widywaliśmy to już pod murami ojcowego zamku.
– Cóż więc to jest? – spytał Landgraf.
– Powiadają starsi ludzie, a starożytne księgi to potwierdzają, że za czasów Imperium Rozynu, nasi przodkowie, posługiwali się latającymi rydwanami, karetami, a nawet miastami – opowiadał z pasją młody panicz. – Może być więc być tak, że ktoś w Dzikiej Dziedzinie posiadł tę wiedzę i używa jej dziś przeciw nam!
– To niemożliwe! – zdenerwował się von Staffenbach. – Przecie to dzicy! Przecie barbarzyńcy!
– Mój przyjacielu i tu się bardzo mylisz – odezwał się Landgraf. – Czy zastanawiałeś się kiedyś, na czym polega istota barbarii?
– Na czymże? – dopytał Staffenbach.
– Ano na tym, że używa barbaria narzędzi naszych, cywilizowanych, w sposób taki, o którym my nigdy byśmy nie pomyśleli – ciągnął arystokrata, a panicz, kasztelański syn, mu przytakiwał. – I to jest właśnie istota barbarzyństwa! To używanie wyrafinowanych metod do osiągania prostych celów. I teraz wszystko się zgadza! Teraz oni chcą się zemścić. Chcą nas upokorzyć! Wykorzystują więc do tego moc tych rzeczy, które wymyślili nasi przodkowie!
Syn Kasztelana i Landgraf nie mylili się. Ów dziwny pojazd nadpłynął szybko nad chorągwie Landgrafa i ostrzałem począł dziesiątkować jego szyki. Na szczęście Landgraf w porę skierował swych podkomendnych do lasu. Tak też ocalił on trzy czwarte swego składu.
Jednak nadzieja na wygraną odżyła w sercu Landgrafa dopiero następnego ranka. Zjawił się wówczas w jego kwaterze królewski emisariusz w towarzystwie pewnego zamaskowanego gościa – Człowieka w Czarnej Kurcie. Ów człowiek miał odmienić losy misji Landgrafa, miał bowiem dostęp do zaginionej technologii.


 

12.

Człowiek w Czarnej Kurcie

Komnata była ciemna aż do momentu, gdy rozświetlił ją ostry błysk światła. Z początku Landgrafowi zdało się, że to jakieś ostrze. Przez moment poczuł niepokój, ale po chwili zrozumiał, że światło to rozszczepia się na mniejsze snopy, a w zetknięciu ze ścianą tworzy obraz. Obraz nie był nieruchomy. Światło opowiadało historię, a kolejnym widokom towarzyszył głos.
– W czasach, gdy nasi przodkowie stworzyli Imperium Rozynu, nauka stała na bardzo wysokim poziomie – mówił ów głos, którego źródła nie sposób było dociec. – Uczonym udało się posiąść własności materii, do tego stopnia, że powstały machiny zdolne do lotu w powietrzu. Powszechnie używano też samojezdnych rydwanów, a zachowane zapisy świadczą o tym, że powstał nawet okręt, który uniósł się do gwiazd. Osobną rzeczą była broń. Latające machiny przenosiły ją na dalekie rubieże. A broń ta zdolna była, w jednej chwili, niszczyć całe armie. I wtedy rozpoczął się niepohamowany rozrost Imperium, które w szczytowym okresie, sięgało aż do brzegów Południowego Morza. Problem pojawił się jednak wtedy, gdy zabrakło ludzi do kolonizacji, do zaprowadzania ładu, do głoszenia pokoju i przekazywania kultury. Natomiast nowo zdobyte prowincje obsadzone były jedynie przez żołnierzy i kwestorów podatków. Zrodziło to u miejscowych ludów niechęć. Ta, z czasem, urosła w nienawiść i w bunty. Bunty tłumiono, lecz wrogość rosła.
– Wtedy to pojawił się tam pierwszy Turlinn Fey – zabrał nagle głos oficer w czarnej kurcie, którego przysłano do oddziału Landgrafa celem przeszkolenia go przed dalszymi bitwami. – Turlinn Fey był wybitnym strategiem. Szybko też nauczył swoich, jak prowadzić wojnę szarpaną i partyzancką. Z czasem udało mu się przejąć i opanować kilka imperialnych, śmiercionośnych machin. O Turlinn Fey’u mówiło się, że był jednym z nas. Kiedyś niesprawiedliwie go osądzono. Postanowił więc dokonać zemsty. I zemsta ta udała mu się nad podziw dobrze: W szczytowym momencie, jego siły weszły w granice dzisiejszej Sfargorevii. Były więc bardzo blisko nas. Na szczęście Imperium zdołało zebrać odpowiednie siły i odpowiedzieć na agresję. Tłumienie buntu Fey’a trwało jednak aż trzy lata. I chociaż udało się pokonać rebeliantów, to większość zdobytego sprzętu ukryto. Nie odnaleziono go do dziś! Zaś sam Turlinn zbiegł w lasy głębokiego południa, poza nasze granice. Wieść niesie, że osiadł w jednej z tamtejszych fortec i założył rodzinę.
– Niech zgadnę… – przerwał Landgraf Człowiekowi w Czarnej Kurcie – To, czego doświadczyliśmy podczas ostatniej potyczki, było użyciem jednej z owych zaginionych machin. Natomiast na czele obecnego buntu stoi potomek Turlinn Fey’a?!
– Masz waszmość rację! Na szczęście jednak nie jest to wszystko, co chciałem wam rzec – odpowiedział Człowiek w Czarnej Kurcie, rad że zaraz powierzy kolejne tajemnice komuś, kto wykazał się taką przytomnością oceny. – Powszechnie wiadomo, że po upadku Imperium Rozynu, jego sekrety raz na zawsze zaginęły. Nie jest to jednak prawda. Pod każdą ze stolic trzech państw: Kalavii, Gevorii i Sfargorevii, są rozległe lochy, a nawet podziemne katedry, w których ukryto latające rydwany, okręty, mosty i wiele innych niezwykłości. Za zgodą trojga monarchów nie ujawniono tego dotąd. Pamiętano bowiem, ile złego stało się przez machiny w czasach upadku Imperium. Lecz dziś wola panujących jest inna: Pojawił się bowiem wróg, który nie cofnie się przed niczym. Waszmościowie! Teraz zmierzam już do sedna: jutro o świcie przybędą tu dwa latające mosty. Natomiast panowie: Landgraf, von Staffenbach, a jako ich asystent, Syn Kasztelana, wyznaczeni zostali do tego, by posiąść ich tajemnice
.
Dwa dni później, Landgraf, sterując wielkim, latającym mostem, poczuł się jak anioł. I nawet nie przypuszczał, w jak niebezpieczną wyruszył drogę…


13.

Spowiedź Landgrafa

– Czym jest śmierć? – spytał Landgraf.
– Śmierć jest niebytem – odpowiedział Zakonnik.
– I to nie boli? – zdziwił się arystokrata.
– Niebyt nie rodzi napięcia, a więc jest bezbolesny – odparł Duchowny.
– Czego więc się tak boimy? – drążył Landgraf.
– Boimy się samego umierania – odrzekł Mnich i spokojnym głosem ciągnął dalej. – Umieranie jest stanem czystego napięcia. Jest czasem beznadziejnej walki. Jest walką z góry przegraną. A to już bardzo boli.
– Cóż więc mamy czynić? – zapytał Landgraf.
– Macie żyć godnie – wyrecytował zakonnik. – Macie być uczciwi i miłosierni.
– Częstujesz mnie tu banałami! – zniecierpliwił się Landgraf. – I albo nie masz pojęcia, czym jest życie, albo nie wiesz, że życie jest bardzo trudne!
– Mylisz się – odparł Mnich. – Życie jest łatwe. Jest jak skok: albo się nań odważysz, albo utkniesz. Utkniesz najpierw na płaszczyźnie. A później ugrzęźniesz na dnie. I jeśli nie skoczysz, nie odróżnisz swojego położenia. Nie będziesz wiedział, czy dano ci spokój dlatego, że jesteś aż tak silny, czy też dlatego, że nic dla nich nie znaczysz.
– To jakiś koszmar! – rzucił Landgraf.
– To nie koszmar – odrzekł Zakonnik. – To kwestia dobrej oceny.
– Dobra ocena, a cóż to jest? – zdziwił się wielmoża.
– Co to jest? Ależ to takie proste: jest to wybór miejsca. Własnego miejsca.


14.

Znak Komety

Gwiazda wzniosła się wysoko nad horyzontem. Nagle noc stała się mniej ciemna. Landgraf wyjrzał przez okno. Od razu ją zobaczył i doznał olśnienia. W jednej chwili gwiazd ujrzał tysiące, a niebo przestało być płaskie. Okazało się, że gwiazdy skupiają się, albo rozpraszają. Są bliżej i dalej. Są większe i mniejsze.
Jednak niebo nie było całkiem spokojne. Nie wszystko trwało w rozmigotanym bezruchu.
Kometa była jawnym zaburzeniem. Była prowokacją!
Sunęła ostrym łukiem przez to rozgwieżdżone tło. W jej ruchu było coś nieubłaganego, a w sercu Landgrafa pojawił się niepokój.
– Pewnie coś się wydarzy – powiedział Syn Kasztelana, który ze swojej kwatery też oglądał to niebiańskie teatrum.
– Tak mówią… – odpowiedział Landgraf.
Obaj mieli rację: tej nocy Wódz Dzikich zebrał siłę stu setek wojów i postanowił pójść tak daleko na północ, jak tylko pozwoli mu jego Bóg.
Wódz Dzikich jednak czegoś nie wiedział. Nie wiedział tego, że Gwiazda, którą zobaczyli Landgraf i Syn Kasztelana, do złudzenia przypomina tę z Królewskiego Herbu.
Nie wiedział też i tego, że sekret nieba polega na tym, iż Gwiazda pozostaje, a Kometa odchodzi… Teatr jednak to odtwarzanie. Kometa biegnie, a Gwiazda zdaje się przygasać.


15.

Oberża na krańcu Świata

Oberża pachniała świeżą pieczenią, palinką i piwem. Za dębowymi stołami biesiadowało kilku starszych szlachciców w barwnych kontuszach. Byli głośni i wzajem się do czegoś przekonywali. Do nich też należały najlepsze miejsca w tej sali. Przy ławach w głębi siedzieli zaś mieszczanie. Ich mowy były spokojniejsze i bardziej ciche. Jakby nie chcieli, tym pierwszym, nawet głosem wchodzić w drogę.
Był ósmy dzień z ośmiu. Wszyscy więc spotkali się wcześniej w pobliskiej świątyni.
W świątyni kapłanem był niejaki Zeldo, zwany Głosem Sumień.
Ów czcigodny Zeldo, z pasją prawił o potrzebie obrony ojczyzny. I nie szczędził dosadnych szczegółów, gdy uświadamiał im, co niesie ze sobą pochód Dzikich.
I to właśnie tak rozpaliło szlachtę w karczemnej sali.
– A ja Waści powiadam, że ani dwie ósemki dni nie miną, a nasze chorągwie podejdą pod ich stolicę, a wtenczas będzie i po całej trwodze! – zapienił się stary szlachcic z siwym wąsem.
– Też bym tak chciał …– odpowiedział mu młodszy pan brat siedzący w końcu stołu. – Zaprawdę! Powiedz mi Acan jeno, co tedy robią nasze pułki w Wielkim Księstwie Geworii?! Bo mnie się coś tak zdaje, że Geworia za daleko na północ leży od ich stolicy. I dlatego, aż tak szybko rzeczy całej raczej nie zakończą…
– Waszmość wątpisz w moc naszego wojska?! – uniósł się starszy pan.
– W moc wojska naszego nie wątpię, ale nie jest ono równe bogom, albo aniołom. Nie jest zatem władne czynić rzeczy nadprzyrodzonych.
– Toż to defetyzm! – wrzasnął stary szlachcic, ale zamilkł, bo oto drzwi do oberży otwarły się z trzaskiem i wkroczył do niej Landgraf w złoto-zielonym, królewskim mundurze. Towarzyszyli mu: Wicehrabia i Syn Kasztelana.
– I po co się, Wasza Miłość, tak unosić?! Wszak zaraz wiedzieć będziem, jak się rzeczy mają – rzucił szlachcic z końca stołu, po czym wstał i wzniósł puchar w kierunku nadchodzących wojaków. – Do nóg padam jaśnie wielmożnym, Królewskim Oficerom! Jam jest Ardo Onreyn At Bolna, a to są moi przezacni sąsiedzi – Dziedzice: Neklin, Santelogg, Perwachner, Konersay i Nersolty. Z serca kontenci będziemy, jeśli Waszmościowie zechcą przyjąć nasze zaproszenie. Miejsce przy ławie dla was znajdziem, a i strawy nie zabraknie!
– Nie oficerami byśmy byli, a marnymi grasantami, gdybyśmy odmówić mieli tak prześwietnej kompaniji! – wyrecytował Wicehrabia w odpowiedzi. Po czym wszyscy trzej zasiedli pośród miejscowych rycerzy.
A kiedy jadło i kielichy zagrały im w duszach, wtedy zaczęła się rozmowa:
– Nim do nas weszliście, wiedliśmy spór z Jaśnie Wielmożnym Panem Nikkortem Sofernym At Neklinem o to, jak przebiegać będzie wojna i czego się można spodziewać. Radzi bylibyśmy byli dowiedzieć się czegoś od tych, którzy prosto z frontu idą.
– Uderzyła na nas wielka siła – odezwał się nagle Landgraf. – I nie można równać tego z niczym, czegośmy wcześniej doświadczali. W sile tej jest mord. Jest nienawiść ślepa. Jest żądza zła. Oni nienawidzą nas za to, kim jesteśmy. Chcą byśmy zostali tym, kim oni są, albo… byśmy sczeźli. Tak Waszmościowie! Oni pragną głęboko, byśmy poginęli! Idąc więc na nas z mocą i z siłą, jeńcom przystawiają do głowy żelazo, albo ołowiem nabite lufy. A kiedy to czynią, mówią: wybieraj – my, albo śmierć…
Landgraf mówił, a na sali zapadła głęboka cisza. Szlachcice smętnie spoglądali po sobie. Mieszczanie zaś przestali prawić o interesach.
– Są zapalczywi – ciągnął Landgraf. – Nie wierzą w nasze dobro. Pokój z nami traktują jeno jako czas, który zbroić im się pozwala. Jeńców trzymają w ciemnych celach. Szepczą im do uszu słowa o nowym narodzeniu. Mówią o odrzuceniu złego – czyli Naszego Świata. Mówią im też o nawróceniu i o raju, lecz to ich nawrócenie i ich raj! Nie nasz.
– A jeśli kto odmówi? – zapytał Nikkor Soferny At Nekli.
– Jeśli kto odmówi, ten śmierć haniebną poniesie. Tłum Dzikich zatłucze go kamieniem. Ciało poćwiartuje, a szczątki psom wyda na żer! I taki to ich wybór.
– Groza, że aż nie chce się dać wiary… – wyszeptał przejęty Ardo Onreyn At Bolna.
– Jestem żołnierzem. Nie rzucam słów na wiatr – odpowiedział mu Landgraf. – Lepiej bowiem byście Waszmościowie zawczasu wiedzieli, z czym macie do czynienia. Bo gdy przyjdzie się Wam spotkać z tym oko w oko, nie będzie już litości! Nie będzie też już czasu!
Landgraf przemawiał jeszcze długo. Wiele padło pytań i wiele odpowiedzi. I tamtego wieczoru nie było wśród zebranych, ani zwyczajnej wesołości, ani gwaru.
A kiedy palinka, piwo i pieczyste, na dobre zagrało im w duszach, wszyscy wstali. I jako jeden mąż, jednym gardłem: i szlachcice, i mieszczanie, i przybysze, odśpiewali pieśni. I były wśród nich wersy: o pierwszym zwycięstwie nad Dzikimi; o Imperium Rozynu; o Zwierzchnictwie Kalawii; o Niezłomnych Rycerzach i o Geworyjskim Orle Nadziei.
Aż na koniec, zjednoczenie między nimi zapanowało tak wielkie, że gdyby Dzicy stanąć mieli u ich bram jeszcze tej nocy, to zostali by pobici samą tylko siłą ich śpiewu.
Lecz kiedy następnego dnia, mężowie miejscowi wstali ze swych łóż, w sercach ich zagnieździła się trwoga.
– Trwoga w sercu lepsza jest, niż błogi sen… To ci powiem – rzekł Landgraf Wicehrabiemu po tym, jak w karczmie szczerze porozmawiał z rodakami…
A noc ta nie była w okolicznych miasteczkach i we dworach spokojna.
Ale nie w spokoju tkwi siła lecz w czujności…


16.

Upadek Królewskiego Zamku 

Królewski zamek płonął kilka dni. Wcześniej padła stolica. Najpierw słychać było wystrzały na murach. To cechy i kurkowi bracia nie chcieli opuścić swoich wież. Później ogień przeniósł się do dzielnic. Tam, w wąskich ulicach, na pospiesznie skleconych barykadach, bronili się miejscy strażnicy i mieszczanie.
Długo jeszcze salwami osłaniał się odwach. Zostały w nim dwa królewskie regimenty, które odcięto od zamkowej bramy. Ogień – ci zaprawieni żołnierze – kładli równy, pod rytm rozkazów – ostry!
Trwało to kilka godzin i dało czas królewskiemu zamkowi na przygotowanie się do obrony.
Aż w końcu, strzały w mieście ucichły…
Wtedy słychać było rozdzierające krzyki kobiet i płacz dzieci.
Tego to Król spokojnie przyjąć nie mógł!
Nakazał ustawić wszystkie działa na największy zasięg i wypalić w pozycje najeźdźców! Rozkaz jego wykonano karnie i nagle zamkowe mury rozbłysły jasnym blaskiem, a wokół rozniósł się huk tak wielki, że wszystko inne przy tym ucichło.
Nao Tatel, wódz wrogich wojsk, odłożył kielich.
Spojrzał na swoich przybocznych dzikim wzrokiem.
Ci w mig zrozumieli co to znaczy, każdy odłożył to, co akurat miał w ręku.
W jednej chwili wszyscy dobyli mieczy i rzucili się ku swoim oddziałom.
Pół godziny później Hetman Wielki podał Królowi wielką złotą lunetę.
Dzięki niej Jego Królewska Mość szybko zorientował się w sytuacji.
– Wasza Miłość zechce uzbroić najcięższe działa – rzekł król do Hetmana Wielkiego. – Niech obrona bezpośrednia czuwa w drugiej linii. Niechaj gotują się maźnicy. Niech piechota rychtuje broń. A jeśli nastąpi już najgorsze, niechaj każdy z nas weźmie do ręki miecz, topór, halabardę, muszkiet, czy też każdą inną broń, w której jest najbardziej biegły i niech broni królewskiego zamku własną piersią!
– Wedle rozkazu Waszej Królewskiej Mości! – odpowiedział Hetman i przekazał podwładnym monarsze polecenia.
Ledwie kilka chwil później rozpoczął się frontalny atak na królewską redutę.
I wszystko to, co nakazał Król okazało się skuteczne.
Królewska załoga broniła się aż do następnej niedzieli.
Upadła, gdy zabrakło już rycerzy.
Wrogowie wdarli się do zamku w poniedziałek rano.
I wtedy też nie było im łatwo.
Każdy szlachcic, żołnierz, mieszczanin, sługa, wypełnił rozkaz Króla.
Wrogom pomogło tylko to, że było ich więcej.
– Jego Miłość Landgraf Larsji proszony jest do gabinetu Jego Królewskiej Mości – rzekł adiutant Króla.
Landgraf stawił się w bezzwłocznie.
Kiedy arystokrata wszedł do przestronnego pomieszczenia, w którym Król pochylał się nad stosem opieczętowanych dokumentów, Monarcha powstał z miejsca.
– Jesteś Wasza Miłość moim Ostatnim Rycerzem. Królestwo Nasze upada, a kiedy coś takiego następuje i Królowie tracą korony, wówczas najdzielniejsi Rycerze zyskują nowe misje.
– Co Wasza Miłość ma na myśli?! – spytał Landgraf.
– Pytasz przez skromność, ale bardzo dobrze wiesz… – odrzekł Monarcha. – Widzisz ten sztandar przy ścianie?
– Widzę Wasza Królewska…
– To się cieszę, bo to oznacza, że nie mylą mnie zmysły… – zażartował nagle Król.
– Cóż mam czynić? – zapytał arystokrata.
– Już ci mówię Mości Panie Landgrafie, dam ci teraz tę królewską chorągiew, a ty weźmiesz ją w dłonie i nigdy nie wypuścisz.
– Ależ to królewski sztandar… – zdumiał się Landgraf.
– A czy Król miałby dać ci jakiś inny? – zaśmiał się Monarcha.
– Co rozkażesz Panie?
– Przecież to jest jasne! – powiedział Król, tym razem już bez uśmiechu. – Weźmiesz Mości Panie Landgrafie tę chorągiew w ręce i nie wypuścisz jej dopóki nie odrodzi się Królestwo nasze.
– Wasza Królewska Mość, przecież to…
– Tak, to abdykacja! – potwierdził Monarcha. – Ale nie myśl Mości Panie, że będzie ci łatwo. Za parę chwil wszyscy możemy już nie żyć. A wtedy ten sztandar może już nic nie znaczyć! Teraz zatem wszystko w twoich rękach Mości Landgrafie.
– Wasza Królewska Mość ma przecież progeniturę.
– W zwyczajnych czasach ważni są następcy. I owszem, ale w czasach zniszczenia najważniejsi są ci, którzy mogą unieść sztandar.
– A co z królewiczami?
– No cóż, trzeba będzie się nimi zaopiekować. Teraz jednak najważniejszy jesteś ty, Mości Panie Landgrafie. Teraz ty w moim imieniu  musisz przygarnąć moich potomków, musisz  zebrać nową armię, ale nade wszystko musisz uchodzić…
– Uchodzić?! Jakże to, z pola walki?
– Tak, masz już nową misję. Jedź więc tam gdzie najbezpieczniej by w stosownym czasie  powrócić i ocalić wszystko to, co pozostało…


17.

Regent Króla 

Ja, z Łaski Jego Królewskiej Mości, za przyzwoleniem Księcia, Landgraf Larsji, niniejszym przysięgam zebrać moc szlachty i rycerzy, jako i ludzi prostych szlachetnego serca i wykształcić ich i uzbroić w nową armię!
A uczynię to z intencją pokonania tego, który odebrał nam nasze życie!
I klnę się przy tem na honor przodków moich i na Ojczyznę mą Kalawię, że nie spocznę, nim się to nie stanie!
Wzywam więc wszystkich, którzy nie stracili ducha, aby stawili się pod wielką chorągiew daną mi przez króla! 

Landgraf odłożył pióro. Przez chwilę czytał swoje słowa, po czym przysypał pergamin  pisakiem. Wtedy wezwał adiutanta i rozkazał skrybom przepisać pismo w tysiącu egzemplarzy. Umyślnym nakazał rozesłać je wszędzie tam, gdzie mogli być ludzie gotowi podjąć to wyzwanie…


18.

Nadzieja Landgrafa

Ponieważ zostaliśmy sami i nie możemy nawiązać równorzędnej walki z siłami przeciwnika, musimy rozpocząć walkę skrytą, powszechną, a przez to nieobliczalną.
Wróg nasz używa przemocy na niewyobrażalną dotąd skalę.
W naszym dotychczasowym pojęciu wojna była starciem między ludźmi do tego przygotowanymi i przeznaczonymi.
Do tej pory walczyli przeciw sobie rycerze, żołnierze i ci wolni obywatele, którzy wyrażali po temu wolę. A jeśli ginęły osoby postronne i niezatrudnione, to było to dziełem przypadku i niezamierzonego zbiegu okoliczności.
Teraz jest inaczej!
Wróg nasz dąży do zagłady wszystkich mieszkańców znanych nam ziem, bez ostrzeżenia i bez możliwości negocjacji.
To wojna jakiej dotąd nie było!
Bez zasad.
Bez Honoru.
Bez końca!
A jej jedynym celem jest bezgraniczna zagłada!
Dlatego wzywam Wszystkich Mieszkańców Naszych i Zaprzyjaźnionych Królestw oraz Ziem, do zgłaszania się pod Naszą Komendę i do nawiązywania kontaktów na Naszymi Emisariuszami!
Nasza Sprawa jest Wielka!
Musimy ocalić Nasz Świat!
Nasi emisariusze podadzą Wam hasła, które nie będą budziły wątpliwości.
Im tylko ufajcie, a los Nas Wszystkich ulegnie odwróceniu!

Z Łaski Bogów Namiestnik Jego Królewskiej Mości
Chorąży Królewskiego Sztandaru:
Landgraf Nalaru, ze wszelkimi przynależnymi tytułami.”

*

– Jak pan znajduje treść niniejszej odezwy? – spytał Landgraf Syna Kasztelana.
– Jeśli mam być szczery… – zaczął młodzieniec.
– Niczego innego nie oczekuję – przerwał mu Landgraf.
– Powiem, że już Wasza Miłość słałeś umyślnych z odezwą o objęciu Królewskiego Sztandaru, a zgłosiły się ledwie dwie chorągwie rycerzy, kilku szlachciców i zbieranina kmieci.
– Ktoś więc odpowiedział! – rzucił Landgraf twardo.
– Zaiste! – zgodził się Syn Kasztelana. – I chwała tym dobrym duchom! Jednakowoż daleko owym zapaleńcom do ruchu ogólnego i pospolitego. Daleko im do armii zdolnej przeciwstawić się wrogowi.
– Jesteś człowiekiem młodym, a mówisz jak senator – ujął rzecz Landgraf.
– Jestem człowiekiem młodym, ale nie szalonym – ripostował młodzian.
– Czyżbyś chciał mnie obrazić?
– Dalekim od tego! – zapewnił Syn Kasztelana.
– Jaką masz więc radę? – spytał Landgraf.
Tamten jednak zamilkł i nie doczekał się Landgraf odpowiedzi. Odpowiedział zatem sam:
– Trzeba więc przypomnieć o sobie i o naszej misji. Trzeba podjąć wyzwanie raz jeszcze! Trzeba być konsekwentnym i nie łudzić się, że od razu wszyscy odpowiedzą.
Ważne jest, żeby zarówno Nasi Przyjaciele, jak i wrogowie wiedzieli, że jesteśmy.
Że sprawa nasza nie upadła!
I to rzekłszy nakazał Landgraf skrybom przepisać nową odezwę  w dziesięciu tysiącach egzemplarzy!
I posłał jeźdźców, by pod każdą strzechą, w promieniu wielu dziesięciu mil, znalazła się choć jedna taka karta!
A później nakazał czekać i być bardzo cierpliwym.

Zrozumiał bowiem, że postawił wszystko na jedną kartę.
Karta ta  miała zaś zostać dopiero odkryta.       


19.

Przybycie ośmiu Baronów

Najpierw na horyzoncie pojawiło się białe światło. Była druga w nocy, kiedy zbudzono Landgrafa.
– Panie, ktoś ku nam zmierza! – meldował naczelnik straży.
– Czy wiemy, kto to taki? – spytał Landgraf.
– Trudno rzec, dzieli nas jeszcze wiele mil – odpowiedział strażnik.
Landgraf wyszedł na mury i uniósł lunetę. Szybko dojrzał też światło. Widać było, że jest w ruchu. Z początku migotało, kryło się, ale ciągle wracało i rosło.
– Musi to być jakaś wielka siła – rzekł naczelnik straży, który także przyglądał się obiektowi.
– Masz waszmość rację… – potwierdził Landgraf z namysłem. – Gdyby ich było niewielu, kryliby się raczej w ciemności. Gdyby byli to wrogowie, staraliby się podejść do nas z zaskoczenia i też nie rozniecaliby ognia. Oni natomiast dają jasny znak, że tam są.
– Cóż zatem czynimy? – spytał naczelnik.
– To oczywiste – odpowiedział Landgraf. – Obok naszej kwatery jest wysokie wzgórze. Każ waszmość przenieść tam Królewski Sztandar i oświetl pochodniami tak, by było go widać w całej okolicy. W tym czasie zbudź też wszystkich zbrojnych.
– Jesteś wasza miłość pewien?
– Tak mości naczelniku. Jestem pewien – potwierdził arystokrata.
Rozkaz Landgrafa wykonano bez zwłoki. Od tej pory arystokrata już bez przerwy nie odrywał oka od lunety. Ucieszył się też, kiedy po oświetleniu Królewskiego Sztandaru, jasny biały płomień niesiony przez przybywających, nie tylko nie zgasł, ale zapłonął jeszcze jaśniejszym blaskiem!
– Cóż waszmość myślisz? – spytał naczelnika straży, kiedy przybysze przybliżyli się do królewskich pozycji na tyle, by można było dostrzec, że jest ich znaczna siła.
– Nic pewnego rzec nie mogę – odpowiedział oficer ostrożnie.
– Ja też się obawiam, ale co czujesz? – naciskał Landgraf.
– W najgorszym razie staniem do walki – odrzekł stary żołnierz.
– Masz słuszność – zgodził się arystokrata. – To nasz obowiązek, a zatem staniemy.
Około czwartej godziny nad ranem do wzgórza dotarły pierwsze hufce nocnych gości i do sztabu Landgrafa doszła pierwsza wieść o tym, że pod wielką świecącą gwiazdą są ludzie w zbrojach i mundurach ze znakami Północnych Królestw. Wszystkich tych, na które napadali wrogowie. Godzinę później na wysokim wzgórzu, nad którym jaśniał podświetlony sztandar, pod płonącą gwiazdą, stanęło ośmiu arystokratów.
Landgraf wyszedł im naprzeciw ze swoją świtą.

– Jam jest Landgraf, z łaski Jego Królewskiej Mości, opiekun Koronnego Sztandaru i regimentarz Królewskich Zbrojnych Sił, kogóż mam zaszczyt witać w mej skromnej kwaterze? – odezwał się dwornie.
– Jam jest Alto Normeyn Lonna At Sinda, Pan Ziemi Sinda, wiodę trzy własne i trzy zebrane chorągwie – odpowiedział mu najstarszy z ośmiu arystokratów. – Wyszedłem w drogę  po tym, jak pismo z wezwaniem waszej miłości dotarło do mej twierdzy. Jest ze mną siedmiu innych baronów z Królestw Larsji, Geworii i Sfargorewii, do których takież samo wezwanie przybyło. Od dziesięciu dni wiedziemy półtora tysiąca konnych, dwakroć tylu pieszych, wozy nasze i sługi.
– Serce roście mości panowie, że są jeszcze persony, które posłuch dają królewskim ognistym wiciom! – ucieszył się Landgraf i zsiadł z konia, aby pospieszyć baronom z powitaniem. Baronowie równie ochoczo uczynili to samo.
Taki to był początek wyprawy, którą potomni nazwali Pochodem Białej Gwiazdy.


20.

Teatrum Zinoraya

– Jeśli mnie wzrok nie myli, macie u siebie i kuglarzy – zwrócił się Landgraf do Barona At Sinda, kiedy siły przywiedzione przez baronów znalazły swe miejsca w lasach obok obozowisk regimentów korony.
– Zaiste, wasza miłość, to taki dziwny traf… – podjął temat Baron At Sinda. – Była nas połowa sił, które teraz widzisz. Stanęliśmy wtenczas pod murami miasta Burnowa na południu Sfargorewii. Miasto od trzech niedziel samotnie i bez nadziei dawało odpór wrogom – opowiadał arystokrata z coraz większą swadą. – Pod murami barbarzyńców bez liku, ale o nas nie wiedzieli! Nie radziliśmy zatem długo i z marszu ruszyliśmy na odsiecz twierdzy. Na nasze szczęście, blisko miejskich murów była dąbrowa. Kryliśmy się więc za drzewami, a wróg nie wiedział, że idziemy! I pojął rzecz dopiero wtedy, kiedy byliśmy już bardzo blisko. Nic więc dziwnego, że na widok kilkuset jazdy i dwakroć tylu pieszych, szyki swe połamał i uciekł w panice! Mieszczanie widząc co się dzieje, odzyskali wiarę i z murów, baszt palić zaczęli ile się dało! Tego samego też wieczora miasto było wolne, a my niczym dawni triumfatorzy, wkroczyliśmy w jego bramy. Wtedy to wójt, wraz z burmistrzem, wydali wielką, acz skromną ucztę. Dzielono się z nami tym, czym chata bogata. A że był już wieczór, to miejscy dostojnicy zaprosili nas na rynek, gdzie sztukę wzniosłą wystawili dla nas owi artyści, których wasza miłość widział. Po tej sztuce przyszła pora i na krotochwile. Ja natomiast, widząc jak to strudzonych żołnierzy przyciąga i ku śmiechowi przywodzi, porosiłem wójta i burmistrza, by zezwolili artystom pójść z nami. Oni też nie mieli nic przeciw, bo do drogi z dawien już przywykli. I od tej pory idziem jako jedno: żołnierze z artystami.
– Koncept zaiste wspaniały! – przyznał Landgraf z uznaniem. – Jeśli wasza miłość pozwoli, to i dla naszych żołnierzy wystawim dziś przedstawienie!
– Niech tak będzie. Zgadzam się bez sprzeciwu – przystał na to Baron.
I nazajutrz Teatr bawił królewskich wojaków, a dwa dni później wszyscy po społu w bitewną wybrali się drogę…


21.

Tajemnica Ósmego Barona

Był środek nocy, kiedy Landgraf zakończył naradę ze sowimi najwyższymi oficerami.
Zebrano notatki i żołnierze odeszli na spoczynek.
Wtedy Landgraf podszedł do okien i otworzył je wszystkie na oścież.
Z początku delektował się ciszą i wpatrywał w gwiazdy.
Przez chwilę rozmyślał i tym, co ma się stać.
Jednak nagle zorientował się, że ta noc, wbrew pozorom, nie jest całkiem spokojna.
Na skraju lasu – tego, w którym zakwaterowało się Ośmiu Baronów, coś się działo.
Najpierw Landgraf dojrzał tam światła, a później usłyszał przeciągły krzyk.
I nie był to okrzyk związany z wydawaniem rozkazów.
Ten krzyk oznaczał czyjeś cierpienie.
Landgraf nie zwlekał ani chwili.
Miał dość cierpienia i tym bardziej nie zamierzał tolerować go w swoim otoczeniu!
Uniósł dzwonek i wezwał ordynansa,
– Do usług waszej miłości! – zameldował się szeregowiec karnie.
– Udaj się natychmiast do mojego adiutanta. Każ też budzić stangreta! Tylko cicho i dyskretnie… – zaordynował Landgraf.
– Tak jest wasza miłość! – potwierdził ordynans i bez chwili zwłoki wykonał zadanie.
Niedługo potem Landgraf z adiutantem wyjechali z kwatery.
Cztery szybkie konie dotarły do miejsca postoju Ósmego Barona w ciągu kwadransa.
Ósmy Baron wyglądał na zaskoczonego.
– A Czemuż to zawdzięczam tę niespodziewaną wizytę Królewskiego Chorążego? – spytał hardo.
– A temu… Wasza miłość… temu… – rzekł Landgraf i wskazał na człowieka przykutego do muru. – Czy może mi wasza miłość wyjaśnić, czego jestem świadkiem?
– Jesteś wasza miłość świadkiem kary za niesubordynację – odpowiedział Ósmy Baron.
– To nieprawda…  – wyjęczał więzień.
–  Zamilcz! – rzucił arystokrata.
– Niech mówi! – odpowiedział Landgraf i wejrzał na Ósmego Barona takim wzrokiem, że ten nie śmiał powiedzieć już ani słowa…
– Nie zrobiłem niczego złego. Wspomniałem tylko, że najchętniej po tej wojnie nie wróciłbym już na rolę, ale założyłbym kuźnię i kułbym konie dla rolników i żołnierzy. Usłyszał to mój kapral i doniósł Baronowi, a ten postanowił wymierzyć mi karę – wyjaśnił uwięziony człowiek.
Landgraf zsiadł z konia. Stanął przed Ósmym Baronem i patrząc mu w oczy POPROSIŁ, by i on zsiadł z wierzchowca i udał się z nim na rozmowę.
A kiedy Ósmy Baron był z Landgrafem na osobności, wtedy Landgraf zbliżył się do niego i zapytał:
– Czym się różnię od ciebie?
Baron był zaskoczony, ale odpowiedział, że niczym.
– Czym więc różni się od ciebie żołnierz, którego masz pod batami? – spytał Landgraf.
– On…
– Tak?! Czym się od nas różni?! – dopytywał się Landgraf.
– No ale…
– Ma głowę, twarz, dwie ręce i nogi?
– Ma…
– W czym więc rzecz?! – naciskał Landgraf.
– Rzecz w tym, że on jest z dziada pradziada chłopem, a teraz prawi, że chciałby być kowalem! – rzucił Ósmy Baron z oburzeniem.
– To chyba dobrze… – rzekł Landgraf. – Niech więc zostanie kowalem i niech służy podług własnej woli.
I tej nocy Ósmy Baron nie ukarał człowieka, który chciał podkuwać konie lecz uznał Landgrafa za wroga.
Takiego, którego teraz poprzeć należy, ale w przyszłości, kiedy minie już zagrożenie, trzeba się będzie pozbyć.
Pozbyć się!
I to jak najszybciej…


22.

Łopot Królewskiej Chorągwi

– Co o tym waszmość myślisz? – spytał Landgraf naczelnika straży.
– Myślę, że musi wasza miłość opanować widzimisię ośmiu baronów… – odpowiedział naczelnik.
– Mów waszmość dalej. Słucham cię uważnie – zapewnił arystokrata.
– Cieszy to, że tu przybyli. Cieszy, że przyprowadzili zbrojnych – prawił stary żołnierz. – Ale oni mają własne cele. Niech się wasza miłość nie obrazi, ale jestem zdania, że każdy z nich pragnie znaleźć się na waszym miejscu. Im się wydaje, że prowadzić wojnę z naszym wrogiem, to to samo, co władać swoimi włościami, albo wyprawić się na sąsiada.
– Ale?
– Ale tak nie jest – powiedział strażnik twardo. – Jego królewska mość dobrze wiedział co robi, wręczając waszej miłości monarszą chorągiew. Tu potrzeba serca i strategii, a przy was one są.
– Chcesz mi coś doradzić? – spytał Landgraf.
– Teraz należy wybrać się w pole. Należy stanąć przed wrogiem. I to twarzą w twarz, żeby oni wiedzieli że jesteśmy i by nasi ludzie nabrali pewności, że mogą zwyciężać.
– Jaki masz stopień? – zapytał Landgraf.
– Jestem kapitanem.
– Od tej pory jesteś podpułkownikiem.
– Wielki to dla mnie zaszczyt! – podziękował oficer.
– Świetnie! A ja ucieszę się jeszcze bardziej, jeśli razem powrócimy do stolicy.
– To rzecz pewna – odrzekł świeżo upieczony podpułkownik.
– Skoro tak, to nie mam wątpliwości – roześmiał się Landgraf.
Następnego dnia królewski chorąży wyprowadził sztandar na pole. Za nim wyszły z lasu chorągwie Landgrafa i wojska przywiedzione przez Ośmiu Baronów.
Wroga jeszcze przed nimi nie było, ale od tego rozpoczęła się ich droga.


23.

Arcydzieło Mistrza Visiniego

Arcydzieło mistrza Visiniego przelewa się kwiecistym szeregiem przez
krawędź ołtarza
Płynnie przechodzi w relief i znika w głębi zakrystii
Powiadają ludzie, że podczas jego tworzenia Anioł grał mistrzowi przez siedem dni
Później już tylko kończył on detale
Powiadają też, że arcydzieło Visiniego liczy sobie lat pięć setek i pięciu królów
podziwiało jego wdzięki

Centralną postacią arcydzieła jest Święty
Święty swymi niebieskimi oczyma wpatruje się w przeciwległą ścianę świątyni
Powiadają że siłami Świętego były: sprawiedliwość i cierpliwość
Dlatego dzierży on w jednej dłoni klepsydrę a w drugiej wagę

Dalej arcydzieło Visinigo pnie się ku górze
A jego najwyższa krawędź sięga szczytu najwyższej kościelnej wieży
Powiadają, że kiedy artysta zmarł, jej iglica upadła
A szczyty pozostałych wież utraciły część swego blasku

Jednak najważniejszy w dziele Visiniego jest duch
Ten sam, który przez siedem dni śpiewał
A później odszedł pozostawiając mistrza swemu tworzeniu

Powiadają też że pewnego dnia powróci
Zmieni rzeźby w żywe stworzenia
Wspominają jeszcze ludzie, że kiedy artysta zmarł
Jego grób obrosły bluszcze
Takie same, jak te, które wyrzeźbił w katedrze…