Olbrzym

– Nie hałasuj tak Czeczuszku… – prosił Jerzec, który chciał spać, bo było już późno.
– Ale to nie ja! – zaprotestował Czeczuszek.
I rzeczywiście: odgłosy dochodziły z głębi lasu, a nie z łąki, gdzie rosło drzewo, na którym obaj nasi bohaterowie nocowali.
– Jak chcesz, to pójdę zobaczyć, kto nie daje nam spać – powiedział po chwili nasłuchiwania przyjaciel Jerzca.
– Nic z tego! – odpowiedział mu Jerzec stanowczo. – Jest noc i szanujące się stworzenia po prostu śpią. Śpijmy i my.
– Eeee tam, a może jednak? – nalegał Czeczuszek – Może pójdę. Tak po cichutku? A jak już się dowiem, to wrócę i będziemy wiedzieli.
– Powiedziałem już: Nie… Śpij!
I mimo dalekich hałasów, odgłosów uderzeń, stukotu siekier i chrobotania piły, przyjaciele w końcu zasnęli.
Czeczuszkowi przyśniło się, że jest ptakiem ze srebrzystymi skrzydłami. Śniło mu się, że latał wysoko, wysoko, że podziwiał lasy, pola, łąki i góry. A kiedy się zmęczył, to wracał do swego gniazda i… tam zasypiał. Spał więc sobie Jerzec, jako ptak w swoim śnie, kiedy nagle poczuł, że coś przyszło i zaczęło trząść drzewem i jego ptasim gniazdem. Z początku Czeczuszkowi zdało się, że to smok albo wielki żubr, ale po chwili coś go szturchnęło, a potem jeszcze raz i jeszcze raz… aż Czeczuszek zbudził się naprawdę i kompletnie już na jawie, zobaczył swego przyjaciela Jerzca.
– Wstań Czeczuszku! Coś dziwnego dzieje się z naszym drzewem! – powiedział Jerzec i wychylił się przez otwór dziupli. Za Jerzcem wyjrzał też i Czeczuszek, a że był od Jerzca odważniejszy, to zbiegł w dół pierwszy. Za nim poszedł też jego przyjaciel.
I jakież było zdziwienie, naszych bohaterów, kiedy pod drzewem zobaczyli olbrzyma. Olbrzym był tak wielki, że gdyby tylko się wyprostował, to z łatwością mógłby zajrzeć do Jerzcowej i Czeczuszkowej dziupli. Olbrzym tym czasem nie zauważył ani Jerzca, ani Czeczuszka. Tak bardzo był zajęty… ścinaniem drzewa!
-Ejże! Co ty robisz?! – krzyknął Czeczuszek nie zważając na to, do kogo mówi – Hola mości panie! Ale my tu mieszkamy! Nie ścinaj tego drzewa! – wołał.
– Co to?! Kto to?! – odezwał się Olbrzym i odłożył swój ogromny topór.
– Żadne ,,Co to?’’, ani ,,Kto to?’’, tylko my! Mieszkańcy drzewa, które ścinasz! – przemówił odważnie Czeczuszek.
– Ale gdzie wy?! Skąd wy? – krzyknął zaskoczony Olbrzym.
– Co za tupet! – gorączkował się Czeczuszek. – Spójrz tu na dół! Jako żywo!
– Czeczuszku… Czeczuszku… nie uważasz, że przesadzasz? Zobacz jaki on duży… – wyszeptał Jerzec.
– Gdzie mam spojrzeć? – pytał tymczasem Olbrzym.
– Ano tu! Przy korzeniu! – wołał Czeczuszek.
– A… tu… – powiedział Olbrzym, kiedy wreszcie dojrzał ich w ciemności. – Czyli, że wy tu mieszkacie?
– Tak, tu mieszkamy! – potwierdził malec.
– Ale kiedy wołałem czy jest tu kto, nikt nie odpowiadał. – wyjaśnił Olbrzym.
– A jak niby mieliśmy odpowiedzieć, skoro spaliśmy bardzo mocno? Byliśmy zmęczeni, bo wcześniej ktoś chodził po lesie i strasznie hałasował! – odparł zniecierpliwiony Czeczuszek.
– A gdzie chodził? – zainteresował się Olbrzym.
– A, tam za rzeką, po drugiej stronie lasu. – odpowiedział mu Czeczuszek
– To ja byłem… – rzekł Olbrzym.
– Widzicie go! – oburzył się znowu Czeczuszek. – Nie dość, że spać przez niego nie można, to jeszcze, kiedy już zasnęliśmy, zabrał się za ścinanie naszego domu. Co za wstyd!
– Daj już spokój – wtrącił się Jerzec, który do tej pory ciuchutko przysłuchiwał się tej rozmowie. – Lepiej powiedz mi, drogi olbrzymie, czy teraz kiedy już wiesz, że tu mieszkamy, dalej będziesz ścinał to drzewo?
– Ależ, oczywiście że nie! – zaprzeczył Olbrzym. – Pójdę poszukać innego. Muszę się tylko bardziej pospieszyć. Przed świtem powinienem mieć trzy wozy pełne drewna.
– A po co ci to drewno? – dopytywał się, jak zawsze ciekawski, Czeczuszek.
– Napalę nim pod wielką, blaszaną misą którą ustawiłem na wzgórzu obok mostu – wyjaśnił Olbrzym.
– A po co? – Czeczuszek aż palił się z ciekawości.
– A dla Aniołów… – odpowiedział speszony Olbrzym.
– Dla Aniołów? – zdziwili się tym razem Jerzec.
– Tak. – odpowiedział skromnie Olbrzym, dla którego jego nocna praca była czymś tak dobrym, że aż wstydził się o niej mówić.
– Dla Aniołów… – nie mógł się nadziwić Jerzec. – My nigdy nie widzieliśmy prawdziwych Aniołów.
– A po co im ta misa? – wtrącił się Czeczuszek.
– Grzeję w niej wodę, żeby się mogły umyć. – odrzekł Olbrzym.
– To anioły się myją? – Jerzec był coraz bardziej zdumiony.
– Tak. Myją się o świcie, kiedy idą do Nieba, żeby opowiedzieć tam o swoich pracach – tłumaczył Olbrzym.
– Popatrz, popatrz… – kiwał głową Czeczuszek. – To Anioły pracują?
– Tak, pomagają dorosłym w codziennych sprawach, dzieciom przy nauce, a ludziom starszym przy wszystkim tym, co sprawia im radość. I kiedy tak pracują, to zawsze się ubrudzą. Muszą więc się umyć.
– O Matyldo! Ale ekstra! A pokażesz nam Anioły?! – wykrzyknął Czeczuszek. – W zamian pomożemy ci znaleźć nowe drzewa do ścinania! Ba! Nawet pomożemy ci je ścinać! Tylko się zgódź, proszę! – nalegał malec.
– No… dobrze – powiedział Olbrzym po chwili namysłu. – Może wtedy zdążę. Do świtu niedaleko, a Anioły muszą iść do Nieba i wrócić, zanim ludzie się obudzą. Bądźcie tylko cicho, żeby ich nie spłoszyć. O tym możecie jeszcze nie wiedzieć, ale Aniołki są bardzo płochliwe.
I rzeczywiście, Olbrzym pokazał im Anioły. Były prześliczne. Wznosiły się nad misą w białych sukienkach, które lśniły w promieniach wschodzącego Słońca.
Jerzec i Czeczuszek byli tak tym zachwyceni, ze nie raz jeszcze pomagali Olbrzymowi.

Przyjaciele króla Olgierda

Jerzec miał wszystko większe: uszy, włosy, wąsy, nogi i tułów. Czeczuszek natomiast naprawdę był bardzo mały. Miał maleńkie nóżki, futerko i główkę. I może właśnie to, że tak niewiele go było widać, sprawiało że był stworzonkiem bardzo odważnym. Po prostu: gdyby takim nie był, nikt by go nie zobaczył. Natomiast Jerzec był całkiem inny. Wolał się nad wszystkim zastanowić dziesięć razy. Często pytał Czeczuszka, zanim wymyślił co zrobić i ciągle się czegoś obawiał. Czeczuszkowi, dla odmiany, wymyślanie ,,tego co zrobić’’ przychodziło bardzo łatwo. I może właśnie dlatego Jerzec i Czeczuszek stali się dobrymi przyjaciółmi. Jerzec cieszył się, że może być przyjacielem kogoś tak odważnego. A Czeczuszek bardzo był zadowolony z tego, że zna kogoś: taaaak olbrzymiego (choć jak się kiedyś okazało, obaj wcale nie byli tak duzi).
– Jerzcu? – odezwał się pewnego razu Czeczuszek do przyjaciela.
– Co tam? – stęknął Jerzec.
– Co to jest Zadomie? – spytał Czeczuszek, a Jerzec aż podskoczył ze strachu.
– Kto ci mówił o Zadomiu?! – wykrzyknął.
– Nie wiem – odparł mały, odważny stworek – Obudziłem się dziś w nocy. Okno było uchylone, więc usłyszałem jak ktoś mówił o tym na ulicy.
– A więc nie wiesz kto to był? – drążył Jerzec – Wcale mnie zatem nie dziwi, że nie wiesz o czym mówił. Dlatego powiem ci, że to straszliwe miejsce. Miejsce tak straszne, że… że lepiej nawet o tym nie rozmawiać…
– Wcale nie! – obruszył się Czeczuszek. – Ci co o tym mówili, mówili że tam jest pięknie! Że płynie rzeka. Że rosną tam drzewa. Że można się najeść do syta, biwakować nad wodą… I biegać do woli! – wymieniał malec z zapałem, a Jerzec coraz bardziej bladł ze strachu.
– Chodźmy tam! – wypalił nagle Czeczuszek i ruszył przed siebie co sił. – Uwielbiam miejsca w których jest pięknie!
– Rety! Rety! – zawołał za nim przerażony Jerzec. – Przecież ty nawet nie wiesz dokąd biec!
– I tu się mylisz! – wrzasnął zdrowo już rozpędzony Czeczuszek. – Tajemnicze głosy powiedziały, że Zadomie jest za górą, na skraju lasu!
– Jest gorzej niż sądziłem… – pomyślał Jerzec i, chcąc nie chcąc, ruszył za przyjacielem.

Pokrzyk, Śmiej i Ryjec rozmawiali o czymś z tak wielkim zapałem, że nawet nie zauważyli, kiedy Czeczuszek, wybiegł z za drzewa, przebiegł obok nich i zniknął za zakrętem drogi. Zorientowali się, że ktoś biegnie dopiero wtedy, gdy pojawił się Jerzec i zawadził ich swoim wielgachnym uchem.
– Prze… prze… przepraszam! – wybąkał, łapiąc dech.
– Ładnie to tak!? – sapnął w odpowiedzi Śmiej.
– Nie stoimy przecież na środku! – wtórował my Ryjec.
– Tak, tak! Staliśmy z boku! Trzeeeba uważać! – dokończył Pokrzyk stanowczo.
– Najmocniej panów przepraszam – powtórzył zakłopotany Jerzec. – To wszystko przez mojego niesfornego przyjaciela. Tak chciał zobaczyć Zadomie, że nie zdołałem go zatrzymać. – powiedział Jerzec i… nie zdążył dokończyć wyjaśnień…
– Zadomie?! – wykrzyknęli wszyscy trzej chórem.
– Tttt… tttyyy… tylko nie to! – wyjąkał Pokrzyk i tyle go widziano. Podobnie zresztą jak dwóch pozostałych jego towarzyszy.
– No tak… Ani chybi, kłopoty – wymruczał pod nosem Jerzec i pognał co sił w ślad za Czeczuszkiem. Czeczuszek tymczasem był już bardzo blisko Zadomia.

W samym środku Zadomia. W głuchej puszczy żył Mruk Mruk, któremu wiernie służyli: Ostry Pies i Szczur Ogryzacz. Ich ulubionym zajęciem było straszenie i łupienie podróżnych na drogach. Mruk Mruk natomiast parał się czarami.
– Chodźcie tu natychmiast! – zawył Mruk dziko do swoich podkomendnych. – Dopiero co zajrzałem w mój porcelanowy kocioł, w którym widać wszystko oprócz obiadu. I wiecie co zobaczyłem?
– Nie… – odpowiedzieli zgodnie Pies i Szczur, bo i skąd mieli wiedzieć, skoro Mruk nie pozwalał im zaglądać do kotła.
– Ech gamonie! – zawołał zrzędliwie. – A co wy tam wiecie?! Zobaczyłem dwa dziwaczne stworzenia, z których jedno było wyjątkowo długie, a drugie wyjątkowo maleńkie. I…
– I co? – zapytali pomagierzy Mruka.
– I to, że te dwa dziwadła biegną tu co sił w nogach – wyjaśniał Mruk. – Idźcie więc i złapcie je, a może ugotujemy z nich pyszna zupę!
I nie trzeba było dłużej przekonywać Ostrego Psa i Szczura Ogryzacza, bo widok nadchodzącego obiadu był dla nich najlepszą zachętą do gonitwy.

– Czeczuszku! Czeczuszku poczekaj! – wołał Jerzec, któremu nie w smak było dalsze bieganie, skoro i tak dotarli już w pobliże Zadomia.
– Wspaniale! – krzyknął uradowany Czeczuszek. – Wiedziałem, że za mną pobiegniesz! Przecież jesteś moim przyjacielem!
– Czeczuszku! – oburzył się Jerzec. – To nie ładnie tak wystawiać przyjaciół na próbę, tylko dlatego że chce się pójść tam, gdzie chodzić raczej nie trzeba. Zobaczysz będą z tego kłopoty!
– Kłopoty! Kłopoty! – zawołał Czeczuszek i poczekał na echo.
– Kłooopoooty… Kłoooopoooty… – niosło się echo wśród lasu.
– Tak! Będziecie mieli wielkie kłopoty. – odezwał się z pobliskiej nory ktoś, kto chyba nie był echem… – Jak każdy, kto przerywa mi drzemkę!
– Aaaa… Nie mówiłem… – wyjąkał Jerzec. – To chyba borsuk, albo niedźwiedź!
– Niedźwiedziem nie jestem, ale borsuk ze mnie nie lada! – wrzasnął tajemniczy mieszkaniec jamy i z głośnym szelestem ruszył w kierunku przyjaciół.
– Uciekajmy! – krzyknął Czeczuszek i tym razem nie musiał już czekać na Jerzca…
Tymczasem Ostry Pies i Szczur Ogryzacz, pouczeni przez Mruka, jak po sznurku, pędzili w stronę naszych bohaterów. Natomiast oni poszli dalej, w głąb ciemnego lasu…
– No i gdzie to jedzenie? Gdzie ta woda? Tylko las i las. Rozumiesz już Czeczuszku, że nasłuchałeś się czyichś bajd? Pora wracać do domu. Na nic nam to Zadomie – wygadywał Jerzec, kiedy jego kompan dalej, z zapałem. mijał kolejne krzaczki, trawki i wielkie dębiska.
– Ach nie marudź… – odpowiedział mu Czeczuszek. – Najpierw się przekonajmy. Jak niczego nie znajdziemy, to wrócimy do domu. Czy ty naprawdę nie lubisz biwakować?
– Biwakować lubię, ale to nie ma nic wspólnego z biwakiem.

– Czujesz? – zapytał Szczur Ogryzacz, którego nos dorównywał psiemu.
– Co mam nie czuć? Zaraz ich dopadniemy! – warknął Ostry Pies.
Pomocnicy Mruk Mruka minęli gęste zarośla i zobaczyli najpierw Czeczuszka, a potem Jerzca.
– Z tym małym dałbym sobie radę jednym kłapnięciem zęba… – ocenił fachowo Ostry Pies.
– Wiem. Ale lepiej o tym nie myśl. Niech najpierw Mruk Mruk ich obejrzy, a później niech powie co dalej – osądził roztropnie Szczur Ogryzacz.
– Zgoda – odpowiedział pies. – Lepiej nie rozgniewać Mruka, bo przecież mówił coś o pysznej zupie… – dodał z uśmiechem.
I nagle obaj popędzili co sił, by schwytać wędrujących przyjaciół.

– O Matyldo! Matyldo! – zakrzyknął Jerzec, kiedy zobaczył dwa biegnące ku nim, ciemne stworzenia.
– O Matyldo! Uciekajmy! – odpowiedział mu Czeczuszek.
Ale było już za późno. Kształty były coraz bliżej. I wkrótce ich dopadły.
Czarny pies złapał pod drzewem Jerzca. A równie czarny szczur pochwycił Czeczuszka.
– A teraz… – syknął szczur. – Pójdziecie z nami do kogoś, kto koniecznie chce z wami pogadać!
– I nie radzę stawiać oporu! Zębiska mam wielkie i nawet nie zauważę, kiedy was zjem! – dodał Pies.
I już miał pchnąć Jerzca, by pójść z nim w kierunku środka lasu, kiedy nagle wszystko wokół zafalowało…. W tej samej chwili, z podziemi, z drzew i z krzaków, wysypały się tysiące małych, pręgowanych stworzeń. Ostremu Psu i Szczurowi Ogryzaczowi aż zakręciło się w głowie. I to całkowicie wystarczyło. Małe stworzonka, niczym szarańcza, pochwyciły i wciągnęły Jerzca na drzewo, a Czeczuszka do swych norek pod ziemię.
Ostry Pies i Szczur Ogryzacz próbowali ściągnąć Jerzca z drzewa i odszukać Czeczuszka w norkach. Ale nic im z tego nie wyszło. Za każdym razem małe, pręgowane istotki, albo myliły ich ślady, albo strącały z pnia i gałęzi. W końcu Ogryzacz i Ostry Pies postanowili wrócić do Mruk Mruka z niczym.

– Jesteśmy ocaleni! – cieszył się Czeczuszek.
– Komu mamy podziękować? – zapytał uprzejmie Jerzec.
– Jesteśmy Górki i Dołki! – zawołały małe stworzonka zgodnie. – Dołki ukryły twojego małego przyjaciela w norkach, w ziemi. Natomiast Górki, schowały ciebie na drzewie. A ogólnie to jesteśmy Ryjcami-Norcami, ale to już osobna historia… – dokończyły tajemniczo leśne stworki.
– Chodźcie z nami – powiedział w końcu jeden z nich, który przedstawił się im jako Olgierd Waleczny, król Leśnej Rodziny. – Tu nie jesteście bezpieczni. Lada chwila Mruk Mruk przyśle swoich pomocników. A może i sam przybędzie. Bo pewnie bardzo się rozgniewa, że mu umknęły ofiary. Znam miejsce, gdzie będziecie bezpieczni. Miejsce to nazywamy Starym Zadomiem.
I nie mylił się król pręgowanych stworzeń. Mruk Mruk naprawdę strasznie się rozgniewał. Natychmiast kazał Ostremu Psu i Szczurowi Ogryzaczowi zwołać wszystkie służące im zwierzęta i inne stworzenia i rozpoczął wielką obławę. A temu, kto złapie Jerzca i Czeczuszka, obiecał nagrodę. Tej samej nocy zajrzał też do swojego porcelanowego kotła. To co tam zobaczył, sprawiło że włosy stanęły mu dęba… Kocioł był pęknięty. W każdym razie, tak mu się zdawało.

– Jak to się stało, że trafiliście w nasze strony? – spytał król Olgierd, kiedy byli już bezpieczni.
– Mój odważny przyjaciel Czeczuszek słyszał ostatniej nocy, jak ktoś ukryty w ciemnościach, opowiadał o Zadomiu – odpowiedział królowi Jerzec. – Ten ktoś mówił, że to przepiękna kraina, która wygląda… – rozejrzał się. – Wygląda jak to miejsce – powiedział zdziwiony. – Niestety, nie mogłem mojemu przyjacielowi wytłumaczyć, że Zadomie to ten straszny las przez który szliśmy… No i… kłopoty z jakich nas ocaliliście.
– To nie wszystko.. Nie wiecie wszystkiego. – odpowiedział mu zamyślony król Olgierd. – Niegdyś całe Zadomie wyglądało tak, jak miejsce w którym teraz jesteśmy. Krainą tą rządził bardzo mądry i stary Król Królów. Ale niestety… W końcu nadszedł jego czas. Król umarł, a nie miał on ani córeczki ani synka. Wszyscy mieszkańcy Zadomia byli bardzo smutni. Nie wiedzieli co dalej. I wtedy właśnie pojawił się Mruk Mruk ze swoim porcelanowym kotłem… Powiedział mieszkańcom, że zna tajemnicę szczęścia. Patrzył w swój kocioł i dawał im mądre rady. Radził jak zdobyć pieniądze, miód i złoto. Mówił co robić, żeby pokochali nas ci, których wcześniej nie widzieliśmy. No i mieszkańcy Zadomia byli nim zachwyceni. Zapomnieli o smutku po starym, Dobrym Królu i przychodzili do Mruk Mruka. Aż w końcu postanowili dać mu królewską koronę. Nie widzieli niestety, że za każdą swoją ,,dobrą radę’’ Mruk Mruk, odbierał lasowi i całemu Zadomiu, część słonecznego światła. W końcu pozostało niewiele miejsc, gdzie można było ujrzeć chmury, blask słońca, czy gwiazdy w nocy.
– I co było dalej? – zapytał Jerzec, którego ta historia przeraziła tak bardzo, że jego długie włosy, raz po raz, stawały dęba.
– Mieszkańcy Zadomia w końcu zobaczyli, że ich las i cała kraina stała się ciemna, mglista i ponura – ciągnął Król Olgierd. – Poszli więc do Mruk Mruka po radę. A ten ukrył przed nimi prawdę i powiedział, że jedyną dla nich nadzieją jest to, by robili tak jak on im nakaże. Służyli mu więc. A ich kraina – nasze Zadomie, stała się jeszcze bardziej ciemna i smętna.
– Ale tutaj, u was na Starym Zadomiu, nie jest ciemno. Jest ładnie – wtrącił Czeczuszek, bo też z uwagą przysłuchiwał się opowieści króla Olgierda.
– My mieliśmy szczęście – odparł król Olgierd. – Mieszkamy na skraju Zadomia i bardzo lubimy światło. Stare Zadomie leży za wysoką górą, pod którą biegną nasze ziemne korytarze. W samą porę odkryliśmy, że Mruk Mruk zabiera nam światło. Postanowiliśmy więc nie mówić mu o naszej części krainy.
– To on o was nic nie wie? – Czeczuszek był coraz bardziej zaciekawiony opowieścią króla.
– Wie i zna nas… – odpowiedział mu król. – Przychodzimy do niego i udajemy stworzonka, których jedynym zajęciem jest zbieranie orzeszków. Mruk pomyślał więc, że jesteśmy nieciekawi i dał nam spokój. Co prawda słyszał od swoich szpiegów, że jest coś takiego jak Stare Zadomie, że jest też Rzeka Światła, którą opiekują się Błękitne Wodniki i Staw Blasku należący do Bocianów. Ale nie wie gdzie ich szukać, ani kogo o to pytać.
– Aż do dziś… – odezwał się nagle Malec Rufin, kanclerz i kronikarz króla Olgierda, który bacznie słuchał władcy, by później zapisać jego słowa w Złotej Kronice.
– Kronikarzu, Kronikarzu! – oburzył się król. – Twoim zadaniem jest słuchać i pisać, a nie mówić za króla! – upomniał go, bo lubił porządek i to by każdy znał swą rolę. Po czym wrócił do swej historii.
– Rzeczywiście, mój szczebiotliwy kronikarz ma rację… – powiedział smutniejszym nieco głosem. – Dziś po raz pierwszy weszliśmy Mruk Mrukowi w drogę. Musieliśmy wam pomóc. Bo tak po prostu trzeba. Lecz Mruk nie zapomni nam tego. Już pewnie wysłał za nami swoje sługi, a ci wszystkich nas zapewne szukają…
– Pokonajmy więc Mruk Mruka! – wypalił Czeczuszek, bo lubił przygody, a nie lubił, gdy źle się coś działo.
– Niestety to nie takie proste… – odpowiedział mu król Olgierd. – Chcieliśmy już pozbyć się Mruk Mruka. Pytaliśmy więc najstarszych i najmądrzejszych mieszkańców Zadomia. A oni powiedzieli nam, że ten uwolni Zadomie od Mruk Mruka, kto ukryje lub rozbije jego porcelanowy kocioł. Niestety na to jeszcze się nikt z nas nie odważył.
– My to zrobimy! – wyrwał się Czeczuszek.
– Jak to my?! – zapytał Jerzec. – Dopiero co Górki i Dołki uratowały nas spod pazurów tego strasznego psa i szczura, a ty chcesz zrobić coś takiego?! Niby jak?
– Tego jeszcze nie wiem, ale musi być jakiś sposób! – upierał się odważny malec.
– Skoro twój mały przyjaciel Jerzcu, tak garnie się do pomocy, możemy raz jeszcze pomyśleć nad sposobem pozbycia się Mruka – powiedział nagle król, któremu spodobał się zapał malca.
I tak się też stało… Jeszcze tego samego wieczora, usiedli wszyscy przy ognisku i radzili. Radzili i radzili… aż w końcu wymyślili co trzeba zrobić….

– Ty drogi Czeczuszku schowasz się Jerzcowi za kołnierz – rozkazał w końcu król. – Żebyś nie zginął w ciemnościach. Bo wszystko co teraz wymyśliliśmy, zrobimy w nocy, żeby Mruk Mruk, Pies i Szczur, nie zdołali nas wytropić
– Ale ja… – zaczął oburzony Czeczuszek.
– Taaak? – zapytał król.
– Ale ja jestem odważny i nigdy się nie chowam! – zaprotestował stanowczo.
– Nikt nie twierdzi, że jesteś tchórzem – odpowiedział król. – Musisz się jednak nauczyć, że nawet najznamienitsi rycerze atakują czasem pod osłoną nocy. Tym bardziej, kiedy mają do czynienia z wrogiem tak groźnym i przebiegłym jak na przykład Mruk Mruk. A teraz, pozwól że dokończę: Jerzec, Czeczuszek i kilkudziesięciu Górków i Dołków, pod osłoną nocy, dotrą na skraj lasu. Tam znajdują się ukryte wejścia do starych nor. Nory te łączą się z jamami, którymi niegdyś, nasi przodkowie wędrowali pod całym Zadomiem. Pójdzie z wami mój kronikarz Malec Rufin. Zna on wszystkie stare drogi. On to wskaże wam jedną z nich… Tę, która łączy się z komnatą Mruk Mruka.
– I co dalej? – zapytał zaniepokojony Jerzec.
– Waszym zadaniem będzie dotrzeć do komnaty – wyjaśnił władca. – Wyjść z nory i zbić porcelanowy kocioł Mruka. My w tym czasie zrobimy co w naszej mocy, by obronić Stare Zadomie, Rzekę Światła i Staw Blasku. Będziemy mylić pościg i walczyć. Wszystko jednak zależy od was. To wy musicie zniszczyć źródło siły Mruka.
I jak uradzili, tak też się stało. Najpierw do starych nor wszedł Malec Rufin. Za nim zstąpił tam Jerzec z Czeczuszkiem. Na końcu zaś Górkowie i Dołki, których król przydzielił im do pomocy.

– To tutaj! – zawył dziarsko Ostry Pies.
– Tak, to tutaj! – zgodził się Szczur Ogryzacz. – To stąd wyskoczyły te stworzonka. I tu są ich nory.
– Taaak Ogryzaczu?! Idziesz więc pierwszy! – krzyknął groźnie Mruk Mruk i cisnął szczura prosto w ziemną jamę. – Na co się gapicie?! Wy też! – zawołał do pozostałych, wśród których były posłuszne mu krety, norniki, jamniki, szczury, myszy a nawet węże. Na końcu do podziemnych korytarzy zszedł i sam Mruk Mruk.

– Jak tu ciemno… – szeptał przerażony Jerzec.
– A co myślałeś, że jak będzie w tunelu? Jasno jak na plaży? – szeptał mu do ucha Czeczuszek, którego mądry król Olgierd ukrył za kołnierzem Jerzca, po to właśnie by odważny malec dodawał mu otuchy. I miał rację. Czeczuszek świetnie się w tej roli znalazł.
– Teraz korytarz rozwidli się. Jeszcze godzina drogi i będziemy na miejscu – mówił ze znawstwem Kronikarz Rufin.
– A jak nas tam złapią? – biadolił dalej Jerzec.
– Jak nas złapią, to coś wymyślimy – pocieszał go ze swadą ukryty malec.
– A więc to tu się schowali! – krzyknął Mruk Mruk, gdy zobaczył Stare Zadomie. – Wiedziałem! Zawsze wiedziałem, że są tu jeszcze miejsca, do których nie sięga moja władza! Ale to się zaraz skończy – rzekł i stanął naprzeciw armii odważnych, małych istotek, którym przewodził Król Olgierd Waleczny.
– Do ataku! – krzyknął król, jak tylko najeźdźcy wyszli spod ziemi i ustawili się w szeregi. I na ten znak, całe mrowie pręgowanych istotek rzuciło się, żeby bronić swojego miejsca na Zadomiu. Tak to rozpoczęła się wielka bitwa z Mruk Mrukiem…

– O Matyldo! To już koniec! – powiedział Jerzec na widok pryzmy piasku, odgradzającej ich od wyjścia do komnaty Mruk Mruka.
– To rzeczywiście kłopot – zgodził się z nim Kronikarz Rufin.
– Jaki tam kłopot?! – zakrzyknął Czeczuszek. – Mamy przecież naszych wspaniałych przyjaciół! – i wskazał na Ryjców-Norców towarzyszących im cichutko od początku wyprawy.
– Tttaaak, tttooo rzeczywiście mały kłopot – przytaknął jeden z nich, któremu widać łatwiej i chętniej przychodziło kopanie, niż rozmowy.
I rzeczywiście, po chwili pryzma ziemi została przekopana i wejście do komnaty Mruk Mruka stanęło otworem.
– No panowie! – zawołał triumfalnie Kronikarz Rufin. – To naprawdę wielka chwila!

Niestety, nic o tym nie wiedzieli obrońcy starego Zadomia. Im nie wiodło się aż tak dobrze…
– Mruk Mruku! – wołał Ostry Pies od swego wodza. – Tam się ukryli, w małym wysokim zameczku! Ich król i garstka tych malców! Reszta powiązana w pęczki, czeka na twe rozkazy!
– Chcę go mieć żywego! – zawołał Mruk Mruk. – Niech się nacieszę swoim zwycięstwem! Niech się przede mną ukłoni! Albo nie! – zmienił nagle zdanie. – Sam zdobędę ich twierdzę. Niech król walczy z królem!
– Niedoczekanie! Bo żaden z ciebie władca! – zawołał Król Olgierd odważnie, choć wiedział że na nic jego wysiłek, przy tak wielkiej sile wroga.
– Ale to ciężkie! – sapnął Jerzec, gdy próbował podważyć ciężkie, drewniane drzwi do mrukowej komnaty.
– No to trzeba razem! – zakomenderował Czeczuszek i wszyscy na jego głośne ,,Hej raaaz!’’, naparli na bramę…. ,,,,Hej raaaz!’’ – powtórzył malec i wszyscy jeszcze bardziej się wysilili, aż nagle drzwi z hukiem otwarły się i komnata Mruka stanęła przed nimi otworem.
– Zobaczcie, czy nie ma tam straży? – szepnął przytomnie Kronikarz Rufin.
– Nie ma… – odpowiedziały Górki i Dołki, które jako że były małe, pierwsze wyszły na zwiady.
– Popatrzcież… – odezwał się już głośniej, Czeczuszek. – Mruk Mruk, taki jest pewien swego, że nawet nie zostawił straży. Lecz Czeczuszek nie zdążył dokończyć swej, zapewne wielkiej przemowy, bo w tej chwili, zobaczył i zachwycił się wspaniałym, porcelanowym kotłem Mruka.
– Jaki piękny! – rzekł też Jerzec.
– Piękny, nie piękny, rozkaz króla jest jasny! – odpowiedział im Kronikarz Rufin rzeczowo i podał Jerzcowi stalowy topór zdobiący dotąd ścianę komnaty Mruk Mruka.
– Ty go zbij! – powiedział. – Ja jestem kronikarzem. Moją rzeczą jest opisać to wydarzenie, a nie tego dokonać.
– Masz słuszność – odpowiedział mu Jerzec. – Rzeczywiście przybyliśmy tu po to, by ratować Zadomie… Po czym zamachnął się toporem z całej siły.
– Dawać go tutaj! Teraz ja z nim pogadam! – rzekł Mruk Mruk, kiedy pod naporem służących mu stworzeń, upadły bramy olgierdowego zamku.
– No i co mysikrólu? – zapytał drwiąco Mruk. – Myślałeś, że ci się uda mnie zwyciężyć? Mnie?! Wielkiego władcę Zadomia?
– Nie jesteś władcą Zadomia – odpowiedział mu król Olgierd odważnie i podniósł swój miecz do walki.
– Niestety, nie ty o tym będziesz decydować! – rzekł Mruk i nagle oniemiał….
Na małej, lśniącej zbroi Króla Olgierda pojawił się najpierw jeden malutki promyczek, potem błysnęło ich kilka… A chwilę później cała już twarz małego króla płonęła jasnym blaskiem. Taki sam blask rozświetlił twarze innych Górków i Dołków, a także wszystkich którzy patrzyli na górę za plecami Mruk Mruka.
– Panie… Spójrz… – wyjąkał Ostry Pies.
Mruk Mruk też spojrzał… i oniemiał.

Wysoko nad górą i nad całym Zadomiem unosił się jego pęknięty, porcelanowy kocioł, który teraz oddawał mrocznej krainie całe zabrane jej światło. Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ustąpiły mgły. Drzewa rozkwitły kolorowym kwieciem, odżyły jeziora i rozsrebrzyły się rzeki pośród soczyście zielonych traw.
– Oooo nieeee! – wrzasnął głośno Mruk Mruk i nagle… zmalał, schudł i przestał już być groźny.
– Udało im się… – powiedział z podziwem król Olgierd.
I wszyscy, Górki i Dołki, a nawet posłuszne dotąd Mrukowi krety, norniki, jamniki, szczury, myszy oraz węże, krzyczały z radości, ulgi i szczęścia….

I tak oto skończyła się władza niecnego Mruk Mruka…

– Jerzcu? – zagadnął Czeczuszek przyjaciela, gdy król wydał ucztę na cześć bohaterów.
– Co tam? – zapytał Jerzec, który mówić już nie chciał, bo zjadł zbyt dużo pyszności rozłożonych na biesiadnych stołach.
– Widzisz, warto być odważnym… – rzekł Czeczuszek z radością.
– Warto, warto… – odpowiedział mu Jerzec, który i tak swoje o wszystkim miał zdanie.
Wiedział on bowiem od samego początku: że tak najlepiej to nie ufać przybyszom, co obiecują zbyt wiele. No i co najważniejsze: że najlepiej wcale nie ruszać się z domu.
Wieczorem zaś Król Olgierd Waleczny ogłosił swój wyrok: Mruk Mruk, Ostry Pies i Szczur Ogryzacz, odtąd musieli wziąć się ostro do pracy. Królewską bowiem wolą, pomagać mieli wszystkim, najmniejszym nawet mieszkańcom Zadomia… Król ukarał ich też inną karą: swoją pracę czynić mieli z… uśmiechem.

🙂