Gdy byłem malcem, niechcący dokonałem strasznej zbrodni.
Wziąłem mrówkę z mrowiska i zamknąłem ją w drewnianej szkatułce.
Byłem dumny z tego, że mam moją własną mrówkę!
Starałem się więc zadbać o nią jak najlepiej.
Zaopatrzyłem ją w piasek, kamień i świeże liście trawy.
Upewniwszy się, że wszystko jest w najlepszym porządku,
a moja mrówka zapoznaje się ze swoim nowym domem
(czego niezbitym dowodem miało być jej krążenie wokół ścianek szkatułki),
zamknąłem wieczko.
Wtedy to, z uczuciem wielkiej dumy, udałem się na obiad.
Minęły może dwie godziny, a może i cztery
(nie potrafię dziś powiedzieć ile, bo w dzieciństwie czas jest rzeczą bardzo względną…),
kiedy postanowiłem sprawdzić jak się ma moja „podopieczna”?
Otworzyłem szkatułkę i nie mogłem się nadziwić, że Moja Własna Mróweczka,
(tak dobrze przeze mnie zaopatrzona!),
leży na piasku bez ruchu i nie porusza się, nawet lekko pchnięta.
*
To było moje pierwsze doświadczenie śmierci.
I nie znęcając się już później nad innymi stworzeniami,
(bo absolutnie nie mam takiej potrzeby ani woli),
z czasem zacząłem się zastanawiać
co było głównym powodem odejścia Mojej Mróweczki?
Fizyka?
Chemia>
Biologia?
Czy też… Moja Mróweczka zmarła z samotności?
20 lutego 2018 at 22:15
No i przypomina nam to Małego Księcia, tudzież Ptaszki w klatce…
a morał z tego taki, że nie zawsze to, co nam wydaje się najlepsze dla innych, faktycznie takim jest…
no i mrówce było baaaardzo smutno….
20 lutego 2018 at 22:57
Brak przynależności do rodziny i szok ?
21 lutego 2018 at 20:18
Smutne…