RobertGorczyński.pl

Widzę Myślę Piszę

Month: listopad 2016 (page 2 of 2)

Serce.

Przechadzamy się boso po piasku.
Przeciągamy się i ziewamy.
Mamy oddech przyspieszony,
(I ciśnienie zbyt wysokie!),
I najczęściej nic nam nie pasuje.
Nawet wtedy,
gdy jesteśmy naprawdę szczęśliwi.

Niech więc będzie przeklęty ten, który to zaczął!
Niech gryzie ziemię!
Niechaj zapomniane będzie imię jego!

Wiesz…
Często widzę Twoją Twarz tam, gdzie jej nie ma.
I nie jestem pewien,
czy to Ona.
Ale wierzę głęboko,
że sny nie kłamią,
Że dusze się widzą,
A to, co dobre jest nam przeznaczone.

Widzę Cię więc nieustannie!
A miłość,
Jak Anioł Biały,
Jest zawsze przy mnie.
Szczególnie wtedy,
Kiedy naprawdę mi Jej potrzeba…

Wielki Polny Wąż.

Słońce było jeszcze bardzo nisko nad horyzontem, kiedy stary Antoni z synem Krystkiem i Marcin ze swoim pierworodnym Jontkiem, wyszli w pole.
Czekał ich ciężki dzień.
Ledwie wczoraj wieczorem oracze natrafili w polu na trzy wielkie kamienie. Głazy leżały obok siebie i do zmroku nie ustalono, jak głęboko sięgały i jak bardzo mogły być ciężkie.
Ostatecznie oracze postanowili rzecz całą zbadać o świcie. Antoni i Marcin mieli nadzieję, że nie trzeba będzie prosić hrabiego o konie, bo choć pan chętnie godził się na takie przysługi, to jednak później zawsze trzeba się było odwdzięczyć odrobkiem.
Kiedy chłopi dotarli do kamieni, nad pobliskim lasem zerwało się stado wron. Ptaki z głośnym krakaniem okrążyły pole i odleciały w kierunku wsi.
Głazy nosiły ślady wczorajszych prób podkopania. Teraz jednak wyglądały na jeszcze większe i cięższe niż wczoraj.
– Nie wygląda to najlepiej – ocenił sprawę Antoni.
– Coś mi się tak zdaje… – zgodził się Marcin.
– Tego mniejszego ruszymy sami i może wyorzemy – ciągnął Antoni. – Józef od Matusa ma dwójkę koni i wóz. Za trzy flasze i ziemniaki na pewno pomoże. Ale te dwa większe, to już insza inszość.
– Nie obędzie się bez odrobku… – skonstatował gorzko Marcin.
– Ani chybi – potwierdził Antoni.
– Trzeba będzie wziąć z majątku po sześć koni do kamienia i ze dwa ciężkie wozy do zwózki.
– Za to wszystko ekonom, ani chybi, policzy sobie z tydzień na pańskim polu – szacował Marcin.
– To, albo z kamieniami macie Marcinie pół morgi roli mniej… – zauważył Antoni.
– Racja. Takie życie. – westchnął Marcin. – Od czego zaczniemy?
– Najpierw obkopmy najmniejszy kamień i zobaczmy, co pod nim jest: czy ziemia, czy może jeszcze inne kamienie – stwierdził Antoni. – A potem pójdę zgadać się z Józefem.
– Niech tak będzie – rzekł Marcin i chłopi wzięli się do pracy.
Mieli ze sobą wszystko co trzeba: liny, łańcuch, kilofy i łopaty. Razem z synami dziarsko wzięli się za wykopywanie kamienia.
Z początku wszystko szło gładko. Łopaty natrafiały na samą ziemię, a kilofy łatwo odnajdowały krawędzie głazu.
W końcu pod wystający brzeg kamienia udało im się podciągnąć łańcuch.
Ujęli jego dwa końce i zaczęli ciągnąć. Zamierzali postawić głaz na sztorc, a później wyrzucić go na powierzchnię ziemi.
I wtedy stało się coś strasznego.
Kamień przez moment zachowywał się tak, jak oczekiwali, ale chwilę później z impetem osunął się w głąb ziemi.
Wyglądało to tak, jakby ruszony głaz zatykał wylot jakiejś pieczary.
Oracze nie zdążyli zareagować, kiedy część otaczającego pola zapadła się, a kamień i Krystek, syn Antoniego, zsunęli się do zapadliska.
– Na Boga! Na Boga! Synu! – lamentował Antoni.
– Musimy go wyciągnąć! Jontek! – wrzasnął Marcin. – Biegnij do domu po żagwie i dodatkowe liny! Biegnij i to szybko!
Jontek wykonał polecenie ojca i w ciągu dwóch pacierzy był przy głazach z worem pełnym żagwi, krzesiwem i dwoma długimi linami.
– Wiążemy! – powiedział Marcin i obaj starsi oracze uwiązali liny do największego z głazów i zeszli w dół.
– Krystek! Krystek! – wołał Antoni, ale z dołu nie dochodził żaden dźwięk.
Krzepcy mężczyźni szybko opuszczali się po stromym, ziemnym uskoku i w końcu stanęli u jego podnóża.
A kiedy zapalili żagwie zamarli z zaskoczenia. Krystka nie zobaczyli. Natomiast na dnie głębokiego, ziemnego dołu dostrzegli coś, co wyglądało jak wielki, gładki i połyskujący kamień.
Wkrótce jednak chłopi pojęli, że nie patrzą na kamień, ale na zwinięte cielsko gigantycznego węża.
Wąż z początku leżał nieruchomo. Oracze nie wiedzieli co robić, a chwilę później popełnili ogromny błąd…
Wąż poruszył się, a chłopi wpadli w panikę i zaczęli wspinać się na linach.
Ihtimia Inblandia, zwana Wielkim Polnym Wężem, też zachowała się odruchowo i w ciągu kilku sekund rozdarła ciała oraczy na strzępy, a później wypełzła na pole.
Los Antoniego i Marcina podzielił także Jontek, który na widok gada zemdlał i przewrócił się na ziemię.
Wygłodniała bestia zobaczyła jednak ruch i poczuła zapach ludzkiego ciała.
Jontek nie przeżył kolejnych dwóch minut.
Potem wielki wąż popełzł szybko, łukiem w kierunku lasu.
Krystek ocknął się z wielkim bólem głowy dopiero wtedy, kiedy pół wsi zeszło się na pole, by szukać oraczy i dociekać, co takiego się tam stało.
Krystka wyciągnięto na powierzchnię, ale oszołomiony chłopak nie potrafił nic powiedzieć.
Kiedy wpadł pod ziemię, uderzył głową w grunt, a nogą trącił ogon Ihtimii.
Wtedy Wielki Polny Wąż zaczął budzić się z bardzo długiego snu.
Chłopi długo dziwili się temu wszystkiemu.
Coś jednak zmieniło się w okolicy.
W pobliskich wsiach zaczęli ginąć ludzie,
a las w którym schroniła się Ihtimia Inblandia zwać zaczęto ponurym,
albo strasznym lasem…

Dobranoc Państwu.
🙂

Szybko po schodach.

Zbiegając po nich nie odczytujemy ludzkiej proporcji
zawartej w rozmiarach pojedynczych stopni.
Nie znamy nazwiska projektanta, inżyniera, ani wykonawcy.
Zbyt łatwo przyzwyczajmy się też do tego, że schody po prostu są.
I z czasem wymagamy, by były one wszędzie!
W konsekwencji powstają technologie,
które zakładają ilość i tymczasową jakość.

Nie łudźmy się jednak, że będą one świadczyły
o pięknie i wygodzie naszych czasów.

Jak stare rzymskie schody przy Forum Romanum…

11 listopada – Narodowe Święto Niepodległości.

Wspominając wydarzenia z 1918 roku
składam hołd Wszystkim Naszym Przodkom,
którzy pracowali, walczyli, cierpieli i ginęli
dla Niepodległej Rzeczypospolitej Polskiej.
Czynię tak, mając głęboką nadzieję,
że my naszej obecnej Niepodległości nie zmarnujemy,
że Jej nie oddamy,
albo że nie zmienimy Naszej Zachodniej Demokracji,
w jakąś żałosną, duszną dyktaturę.
Tego Wam
Maje Rodaczki i Moi Rodacy,
z serca życzę!
Gdziekolwiek jesteście i cokolwiek robicie.
🙂

Z wyrazami szacunku
Robert Gorczyński
Polak. 

Błogosławieństwo Trumpa – Oferta Putina.

Myślę, że może być tak: „nasi” z PiS pojadą do Donalda Trumpa nawiązywać z nim kontakt, a on im powie:
Panowie, zależy wam na bezpieczeństwie i zwalczaniu terroryzmu.
Mam więc dla panów bardzo dobrą wiadomość!
Jestem teraz w doskonałej relacji z panem prezydentem Władimirem Władimirowiczem,
a jego siły są geograficznie bardzo blisko państwa granic.
Porozumcie się więc w tej kwestii z zaprzyjaźnioną z nami Rosją.
Mają panowie na to moje błogosławieństwo.
No i będziemy ugotowani.

Wygrana Orbana na Węgrzech, PiS w Polsce, Brexit w Zjednoczonym Królestwie i Trump w Stanach,
to ta sama fala bardzo złych tendencji dotyczących Zachodniej Cywilizacji.
Do tego dodajmy nacjonalizmy, agresywnych imigrantów, czy zamachy islamistów – ten cały bajzel w Unii Europejskiej.
i mamy polityczne błoto, jak nic, pachnące wielką wojną.

Przypomnę, że od takich nastrojów rozpoczęła się pierwsza wojna światowa.
Na fali podobnych mechanizmów do władzy doszedł Adolf Hitler.

Dziś wybory w Stanach Zjednoczonych.

W najgorszych nawet czasach komunizmu Stany Zjednoczone były punktem odniesienia.
Rządziły tam zawsze stabilne i przewidywalne władze.
Jako Polak i zdeklarowany Zachodni Europejczyk mam nadzieję, że tak pozostanie.
Mam więc nadzieję, że Trump NIE wygra, a Putin nie otworzy swojego oczekiwanego szampana.

Kongo.

Kocham te bębny nad ranem
Zwołujące ludzi do pracy
Pokochałem je w chwili,
Gdy biali panowie przestali władać nad nimi.
Pokochałem je, gdy okręty przestały zabierać ich za ocean,
(A biali oficerowie nie rządzą już w Kapsztadzie!).
Kongo Tajemnicze, magiczne miejsce w Afryce,
Nigeria,
Republika Południowej Afryki,
Algieria,
Nigdy nie byłem w tamtych stronach,
Ale widzę ile naszej planecie dać one mogą!
Kongo!
Afryka!
Niezbadana planeta!
Zapomniana przeszłość,
Nieznana przyszłość.
Tam niemożliwe staje się możliwe!
I takie właśnie jest Kongo.
Zapomniana kolebka
Naszej Wspólnej Sprawy.

Mam dla Ciebie kwiaty.

Jeśli ich nie przyjmiesz,
Rozrzucę je wzdłuż drogi.
Wtedy ktoś pomyśli sobie,
Że szła tamtędy procesja.
Lecz tylko my będziemy wiedzieć,
Że znak to jest żałoby.

Wielka cerkiew w centrum Poznania.

Co jakiś czas we śnie odwiedzam centrum Poznania.
I nie jest to to centrum, które można zobaczyć teraz.
Teraz Poznań przyczaił się i drzemie. Teraz Poznań nie jest areną historycznych wydarzeń.
Ja jednak widzę o wiele więcej. Widzę jego przyszłość.
A ta przyszłość jest niezwykła.
Już po raz kolejny śni mi się, że idę Alejami Niepodległości, obok Zamku, w stronę dworca.
Tej nocy zobaczyłem jednak coś całkiem niesamowitego.
Widziałem wielką cerkiew z ogromną kopułą, taką jak te w Moskwie.
Cerkiew zbudowano tam, gdzie stoją teraz budynki za Akademią Muzyczną.
Ta ogromna prawosławna świątynia górowała nad wszystkim, co do tej pory wyrosło w naszym mieście.
Górowała nad całym Poznaniem, a po galeriach, na jej dachach, przechadzali się ludzie podziwiający panoramę.
Na szczęście opowiedziałem ten sen żonie.
Opowiedziałem go w szczegółach i w całości!
Oboje szczerze wierzymy, że sny opowiedziane się nie sprawdzają.

Laleczka.

– Po co ci ten pistolet? – spytał pierrot zasłaniając się kwiatami.
– Mam go, bo czuję ból! – odpowiedziała ostro.
– Mnie też często coś boli, ale nie kupuje sobie pistoletów – zdziwił się błazen.
– Zabawny jesteś… – podsumowała patrząc mu prosto w oczy.
Laleczka była piękna: włosy, oczy, usta, biust.
Wszystko doskonale wpasowane w idealną normę.
A jednak czuła ból i z tego powodu sprawiła sobie pistolet.
– Ale nie odpowiedziałaś na moje pytanie – pierrot nie ustępował.
– Przecież już ci wszystko powiedziałam! – wściekała się.
– Ale ja chcę wiedzieć, kogo chcesz zastrzelić? – naciskał.
– Może ciebie…
– Daj spokój, chyba nie dałem ci powodu – racjonalizował trefniś.
– A skąd wiesz?! – teraz Laleczka kipiała złością.
– Myślę, że nie.
– Co nie?! – ryknęła.
– Myślę, że jednak nie dałem ci powodu,
– No dobrze – zgodziła się nagle. – Nie o ciebie chodzi. Gdybyś chciał się czegoś dowiedzieć, musiałbyś zapytać nie kogo, lecz co chcę zastrzelić.
– A co chcesz zastrzelić?
– Mój ból.
– Powtarzasz to bez sensu.
– Bez sensu?!
– Według mnie od leczenia bólu są lekarze, a nie pistolety – chłopak rzeczywiście niczego nie rozumiał.
Nie rozumiał i do niczego już nie doszedł.
W każdym razie Laleczka uznała, że rozmowa z pierrotem ją nudzi.
Wzięła więc pistolet do ręki, włożyła go do swojej wielkiej torby w kwiaty i motyle i poszła do miasta.
(A o jej wyczynach rozpisywały się później media).
Trefniś natomiast udał się na spoczynek.
Rozmowy z Laleczką zawsze bardzo go wyczerpywały.
Teraz miała w ręku pistolet,
Kiedyś przyszła z nożem,
Jeszcze innym razem z kuszą.
A błazna zawsze wtedy przeszywał głęboki dreszcz.
Tak jakby wewnętrznie przeczuwał,
że Laleczka chce się zemścić właśnie na nim.
Czuł tak, choć nigdy by tego nie zrobiła…
Ktoś przecież musi ją wysłuchać.

Newer posts

© 2024 RobertGorczyński.pl

Designe By ilonaDESIGNGóra ↑