RobertGorczyński.pl

Widzę Myślę Piszę

Month: styczeń 2022 (page 2 of 4)

Nowy Numer MAGAZYNU WRZASK!

Już jest! Nowy 54(95), Numer
Magazynu WRZASK!
A w nim pytanie:
CZY TY TEŻ JESTEŚ
NOCNYM TANCERZEM?!
Z prawdą konfrontuje:
Robert Gorczyński
(Autor tekstów i rysunków)

II

III

IV

V

VI

VII

Domowe Demony – ORGIA W KOŚCIELE.

ZASPA!
*
– Te schody przy kaplicy, to świetne miejsce! – stwierdził Kolega Roberta. – Można tu sobie skoczyć zza barierki, albo jak jest śnieg, zjechać w dół! No i blisko stąd do mostków, albo do tego wału przy murach za sądem!
– Nooo…! – zgodził się Robert – A na dodatek teraz jest śnieg! I nie posprzątali… to sobie zjedziemy!
– Jasna sprawa! – przystał z ochotą Kolega.
*
I nie zastanawiając się dłużej, chłopcy zjechali po nieuprzątniętych, grubo zaśnieżonych schodach.
Po mistrzowsku stosując przy tym technikę: „na butach”.
*
– Ale zaspa! – skonstatował Kolega Roberta, gdy zakończył zjazd i mógł już spokojnie przyjrzeć się podstawie schodów.
– No… Tyle śniegu, to już dawno nie było! – potwierdził Robert, gdy znalazł się obok Kolegi.
– To co robimy? Bałwana?! – spytał Kolega, bo żal mu było przegapić taką fajną zaspę, a tym bardziej zostawić ją jakiejś klasowej lub szkolnej konkurencji.
– Tyle czasu to nie mamy… – ocenił Robert. – Za chwilę roraty…, ale po roratach możemy zostać i coś zrobić.
– Szkoda… Zostało jeszcze piętnaście minut…– stwierdził z rozterką w głosie Kolega patrząc na swój nowiutki, komunijny zegarek.
– Ty… Mam inny pomysł! – Robert doznał nagłego olśnienia. – A gdybyśmy tak poszli na lody?! Tam jest sklep.
– Lody w zimie?! Ogłupiałeś?!
– A wcale że nie! – oburzył się chłopak. – Słyszałem, że zdrowo jest jeść lody w zimie! Mniejsza różnica temperatur, a tam mają te wielkie i żółte, jak kostki masła! Śmietankowe, albo cytrynowe!
– No…. dobra – stwierdził po chwili wahania Kolega Roberta. – Niech ci będzie! A masz forsę?
– Dla siebie mam – odpowiedział Robert.
– To dobrze. Ja też mam. To idziemy!
*
I chłopcy poszli do sklepu, a że w sklepie nikogo nie było, to szybko te lody kupili i zjedli. A gdy Kolega Roberta znowu spojrzał na swój zegarek zorientował się, że do mszy zostało już tylko siedem minut.
Poza tym, wszyscy inni uczestnicy rorat weszli już do kościoła.
– No to co, włazimy?! – rzucił Kolega i przyspieszył kroku.
– Włazimy! – zgodził się Robert i obaj zbliżyli się do kaplicy.
– Dobra, ale ja nie zdejmuję czapki! – powiedział nagle Kolega i w tym samym momencie z całych sił naparł na ciężką klamkę, po czym drzwi świątyni z głośnym zgrzytem rozwarły się na oścież.
– Ale w kościele czapkę trzeba zdjąć! – zaoponował Robert, gdy mijali próg kościoła.
– Muszę odmarznąć, a poza tym roraty się jeszcze nie zaczęły. Zdejmę więc czapkę, kiedy się zaczną! – odpowiedział Kolega i zajął miejsce przy końcu kościelnej ławki.
– No dobra, to ja też nie zdejmuję – zdecydował ostatecznie Robert.
*
Ksiądz pojawił się nagle…
Akurat wtedy, gdy Kolega relacjonował Robertowi najlepszą scenę z ostatniego odcinka „Stawki większej niż życie”.
– No i Kloss wyjął pistolet i wycelował do tego szkopa z eses. On coś powiedział po niemiecku, a Kloss strzelił… – zdążył jeszcze dodać Kolega Roberta, gdy wokół chłopców rozpętało się prawdziwe piekło.
– Co to jest?! Co to ma znaczyć?! – wyszeptał Ksiądz tak głośno i mocno, że w cichej kościelnej nawie szept kapłana rozniósł się momentalnie lotem błyskawicy.
– W czapkach mi tu siedzicie?! W Domu Bożym?! – ciągnął kapłan z wielką pasją. – Zdejmować mi te czapki! Ale już!
No i te rozmowy! Rozmawiać w kościele o jakichś sprawach, a nie modlić się?! Nie zachowywać ciszy?! Nie uszanować Ojca?! To obraza! To jakaś… ORGIA! – wyszeptał Ksiądz, w zdawało się, najwyższym dostępnym i możliwym tonie.
Wtedy też chłopcy nieco już przestraszeni zdjęli czapki.
A Kolega Roberta już miał wydusić z siebie coś na kształt nieśmiałych przeprosin spodziewając się usłyszeć z ust Księdza jakieś rytualne: „żeby mi to było ostatni raz!”
(czy coś w tym stylu), gdy nagle Roberta coś podkusiło:
– A co to takiego ta ORGIA, proszę księdza?! – spytał niemal na cały głos, pełnym zaciekawienia tonem, kompletnie nie przeczuwając dalszego biegu zdarzeń….
– Co….?! Jak?! Nie bądź bezczelny! Już ja sobie porozmawiam z waszymi rodzicami! Nazwisko! – wyszeptał Ksiądz jeszcze silniej i głośniej niż przedtem, a napięcie w kościele naprawdę sięgnęło zenitu!
*
I wtedy Kolega Roberta zrobił coś niebywałego: w jednej chwili wybałuszył mocno oczy, wygiął jakoś tak dziwnie głowę, a później też usta… i wysapał coś w taki sposób, jakby to robił po raz pierwszy w życiu:
– …oootzee… t… h… k…
(I chociaż Robert dobrze znał nazwisko Kolegi, to w tym momencie naprawdę nie był pewien, którą z tych liter usłyszał… A może wszystkie trzy na raz?)
– Jak?! – wycedził Ksiądz przez zaciśnięte zęby.
– …oootzee… t… h… k…
– Ja wam dam! – wrzasnął teraz już naprawdę groźnie kapłan. – A ty?! Nazwisko!– zwrócił się teraz do Roberta.
Lecz w głowie mocno zdezorientowanego chłopca zaszła jeszcze jedna momentalna przemiana i w odpowiedzi na żądanie Księdza wydał z siebie przeciągłe:
– ….oooooczyssssssski…!
– Co?!
– ….oooooczysssski!
– Ja wam dam! Ja wam dam! – wyszeptał z nutą bezsilności Ksiądz. – Wezwę waszych rodziców i wtedy dopiero sobie porozmawiamy! A teraz siadać mi tutaj i niech was jeszcze raz usłyszę! – pogroził, po czym oddalił się i zniknął w zakrystii.
*
No i Robert z kolegą przez całe nabożeństwo byli już bardzo cicho.
I klękali kiedy trzeba….
I modlili się gdy trzeba…
A w odpowiednich momentach z nabożnymi minami przyłączali się do wspólnych śpiewów.
Aż roraty się skończyły i Ksiądz ostatecznie zniknął gdzieś za drzwiami swej ciemnej zakrystii pod zdobną barokową amboną…
*
– Jak myślisz, wezwie rodziców?
– Ja wiem… Nie wiem…
– A ta zaspa jeszcze tam jest?
– Skąd mam wiedzieć?! Trzeba zobaczyć…
– Ciekawe co to takiego ta orgia?
– Nie wiem. Pewnie jakieś pierdoły…
– Masz rację. Idziemy obejrzeć tę zaspę!
*
Autor tekstu i grafiki: Robert Gorczyński
(Wszelkie prawa autorskie zastrzeżone)

Domowe Demony – MIASTO.

„Nyski”
*
Było jeszcze ciemno, gdy pod siedzibę Rejonowej Spółdzielni Ogrodniczo-Pszczelarskiej podjechały dwie dostawcze „Nyski”. Tym razem jednak nie wyładowano ich ani skrzynkami z owocami, ani z warzywami. Nie wypełniono ich też słoikami.
Teraz, w obydwu samochodach, na ustawionych bokiem rozkładanych siedzeniach z czarnej skai, gnieździć się mieli przyszli koloniści z ośrodka wypoczynkowego w Gdańskiej Stegnie.
*
Centralka Pani Krystyny
*
Trasę przejazdu dwóch dostawczaków ustalono wcześniej ze ścisłą precyzją w przepastnych biurach RSO-P. Obsługująca telefoniczną centralkę, pani Krystyna, łączyć musiała zapewne wiele telefonów w tej sprawie. W końcu jednak zarówno kierowcy, jak i konwojenci, otrzymali ścisłe wytyczne. Poranna narada przed odjazdem trwała więc krótko.
Zasady były bardzo proste. Samochody miały trzymać się na odległość wzroku, a gdyby pierwszy z nich zbytnio się oddalił, czekać miał na ten drugi w najbliższej zatoczce. Półgodzinny postój zaplanowano natomiast, mniej więcej w połowie drogi.
*
Wsiadać! Odjeżdżamy!
*
Po naradzie konwojenci przywitali się ze wszystkimi rodzicami, odczytali listy obecności i odczekali aż rodzice pożegnają się ze swoimi pociechami. Młodzieży rozdano prowiant. W tym czasie kierowcy mieli chwilę na ostatnie oględziny pojazdów i na rozruch silników.
Aż padła komenda:
– Wsiadać! Odjeżdżamy!
*
Kiedy pierwsza „Nysa” zniknęła za rogiem ulicy, Robert skończył kiwać rodzicom i przez dłuższą chwilę skupił się na dobieraniu odpowiedniej pozy gwarantującej mu przetrwanie na bardzo teraz ruchliwym siedzeniu. Podobnie było z innymi. Obok Roberta siedział znacznie od niego mniejszy chłopak, który z wielkim trudem łapał równowagę i przy każdym zakręcie zjeżdżał z rozdygotanego siodełka na podłogę.
*
Radek mądra głowa
*
Po przeciwnej stronie, na jedynym czerwonym w „Nysce” krzesełku posadzono najstarszego, a w każdym razie największego w tym gronie ucznia. Chłopak sprawiał też wrażenie starego wygi. Siedział pewnie i nie wyginał się na zakrętach. A od walki z bezwładnością, bardziej interesowała go siedząca obok, wysoka blondyna z kręconymi włosami, Przyglądał się jej przy każdej możliwej okazji. Ona natomiast konsekwentnie udawała, że tego nie widzi…
*
– Radek jestem! – odezwał się nagle wysoki chłopak do średniaka.
– Robert – odpowiedział tamten cicho.
– Jak?! – wydarł się jego rozmówca. – Tu musisz walić głośno, bo inaczej nikt cię nie usłyszy!
– Rooobert! Jeeesteeeem! – zawył więc średniego rozmiaru chłopak. Mimo, że tak naprawdę, w tych uciążliwych i obcych mu warunkach, nie miał ochoty na żadne rozmowy.
– Serwus Robert! – odpowiedział Radek i podał mu rękę do mocnego uścisku.
– A ty młody?! – Radek odezwał się teraz do siedzącego obok chłopaka.
– Jatsuśś… Jestem… – wyseplenił „młody”.
– No to poznajcie też Joannę! Bo my już się znamy…– powiedział Radek z tajemniczym półuśmiechem i spojrzał na dziewczynę.
Ta jednak najpierw wzdrygnęła ramionami, później ledwie patrząc na chłopców powiedziała coś niedbale. Po czym, kompletnie ignorując ich grzeczne kiwnięcia głową, znowu zaczęła gapić się w okno.
– Aśka już tak ma… – skomentował jej zachowanie Radek i przeszedł do dalszego wywodu.
– Który raz? – zapytał nagle Roberta rzeczowym tonem.
– Drugi – odpowiedział tamten.
– A ty młody?
– Ale tso? – zaseplenił mały Jacek.
– Jeśli pytasz, to znaczy że jedziesz pierwszy raz i kompletnie nie znasz zasad – podsumował uczonym tonem Radek.
– No pielsy… – zgodził się Jacuś.
– No dobrze… To przynajmniej mamy jasność – roześmiał się Radek i podał malcowi dłoń. – My z Aśką już czwarty. I wiemy wiele. Możecie się więc pytać o szczegóły, bo sytuacja jest następująca: Z naszego miasta wyjechały dwie „Nyski”. Jedziemy do Stegny. To będzie lekko licząc jakieś osiem godzin.
– Osiem godzin…?! O matko! – jęknął Robert.
– Tak. Masz rację: ból – zgodził się Radek. – No ale przeżyjemy! Za cztery godziny postój. A na nim narada.
– „Narada”? – zdziwił się Robert.
– Mówisz, że jesteś drugi raz i pytasz o naradę?! Coś tu nie gra… – tym razem „zdziwko” chwyciło Radka.
– Byłem w Młyńczyskach i tam nie było żadnej narady! – odburknął poirytowany Robert.
– No dobra… Dobra…. – zastanowił się Radek. – Dobra… A iloma „Nyskami” wtedy jechaliście?
– Wtedy jechaliśmy jedną, a Żuk dojechał dopiero później.
– No i wszystko jasne! – obwieścił triumfalnym tonem Radek. – To powiedzmy, że jakoś ci się udało i możesz nie wiedzieć, że na kolonii są jasne zasady. Są ci z Warszawy, ci z Gdańska i ci z Wrocławia. Oni jadą autobusami. I jest ich bardzo wielu. Po prostu mrowie… Trzymają się razem i zadają pytania. A kiedy nie znają nazwy jakiegoś miasta, to zaczynają drążyć… I wtedy trzeba mieć jedną wersję i mówić jednym głosem! Bo inaczej… Kaplica! Przez cały turnus będą z nas lać! Będą robić sobie jaja i głupie kawały! Słowem: będziemy mieli przerąbane! Po prostu przerąbane!
– No dobra, ale o jaką „wersję” ci chodzi? – spytał Robert z przejęciem.
– Chodzi o to, że trzeba wiedzieć… Ile nasze miasto ma mieszkańców! – odpowiedział Radek.
– No ale przecież to wiadomo! – rzucił Robert. – W takim czerwonym „Zarysie Dziejów” czytałem, że około 20 tysięcy.
– Ja pie…dolę! – wrzasnął Radek, a Joanna przez chwilę zaniosła się szczerym śmiechem. – No i masz człowieku przerąbane! Jak tak powiesz, to nie tylko ty, ale my wszyscy z tych dwóch „Nysek”, mamy przerąbane!
– No ale… Dlaczego…?! – zawstydził się Robert.
– Stary…! – Radek był wyraźnie wzburzony. – Powiedz mi ile ma Warszawa?! Ile ma Gdańsk?! Ile Wrocław?!
– Nooo… Warszawa to chyba milion… – przypomniał sobie Robert jakiś strzęp wiadomości z lekcji geografii.
– Właśnie! – triumfował Radek. – A taki Gdańsk czy Wrocław, to idą w setki tysięcy! A jak ty im wyjedziesz z tymi 20 tysiącami, to po prostu… Po prostu zjedzą nas na śniadanie! – wykrzyknął Radek i… nagle zamilkł, a w całej „Nysce” zapadła długa i bardzo bolesna chwila milczenia…
– No to ile…? – przerwał ją w końcu Robert pełnym smutku tonem.
– Myślę, że minimum 100 tysięcy i mamy z nimi spokój! – włączyła się niespodziewanie Joanna.
– Co… ty?! – żachnął się Radek. – To nie przejdzie!
– A dlaczego?! – zdziwiła się Aśka.
– Po prostu – odpowiedział Radek. – Ci z Warszawy zawsze mają przy sobie drukowane przewodniki i składane mapy. Sprawdzą nas. Wyjdzie i będzie jeszcze gorzej. Będą wiedzieli, że wstydzimy się własnego miasta!
– No ale przecież się nie wstydzimy! – odpowiedziała twardo Joanna.
– W stu procentach zgoda! – obwieścił Radek. – I dlatego musimy dojść z tym do ładu. My z tej „Nyski”, na postoju musimy to ustalić z tymi z drugiej „Nyski” – powiedział Radek z naciskiem. – Ale przed rozmową lepiej mieć swoją wersję. Bo wtedy pójdzie szybciej. Przerwa trwa tylko pół godziny, a później już nie będzie czasu.
– No to ile? Może 50 tysięcy… – wtrącił się Robert.
Na co Joanna z niesmakiem pokręciła głową.
– Aśka ma rację. 50 to blisko 20, więc nadal obciach… – zanalizował Radek rzeczowo. – Ale czekajcie… Czekajcie….
MAM! Jadą dwie „Nyski” nie…
– Nooo… – zgodzili się Aśka z Robertem.
– I gdyby tak powiedzieć, że każda z tych „Nysek” jedzie z innej części miasta – kombinował dalej Radek. – Bo są przecież, tak na logikę, dwie jego części po dwóch stronach rzeki, nie?
– Nooo… – przytknęli znowu wspólnie Aśka z Robertem.
– Właśnie! – ciągnął Radek. – I gdyby tak powiedzieć, że każda z tych części ma po 40 tysięcy, to w sumie wyjdzie 80 tysięcy i… Szafa gra!
– No ale dlaczego nie chcesz powiedzieć, że nasze miasto ma 100 tysięcy i tak kombinujesz? – upierała się Joanna.
– A ty swoje… – odburknął Radek. – Przecież mówiłem, że ci z Warszawy mają atlasy i sprawdzają. Wyjdzie im czerwony przedział, albo te kółka na mapie za małe. Nie z tego przedziału. I będziemy mieli przerąbane!
– No dobra. Niech ci będzie! – skapitulowała Joanna.
*
Nieznany rozdział w dziejach miasta
*
I tak w wielkim skrócie minęła Joannie, Radkowi, Robertowi i małemu Jacusiowi, pierwsza część drogi do Gdańskiej Stegny.
Później młodzi podróżni posilili się bułkami z danego im prowiantu, a przez kolejne dwie godziny albo drzemali, albo też gapili się na drogę przez okna pędzącej „Nyski”.
Aż w końcu nadszedł czas postoju i wielkiej narady załóg obydwu samochodów. Wtedy też, podczas burzliwej lecz krótkiej dyskusji, argumenty Radka trafiły pozostałym kolonistom do przekonania.
I w ten oto sposób, na 2 tygodnie (mniej więcej dwa lata przed upadkiem komunizmu), pewne urokliwe średniowieczne miasto, stało się 80 tysięczną metropolią….
*
Autor tekstu i rysunku: Robert Gorczyński
(Wszelkie prawa autorskiej zastrzeżone)

DOMOWE DEMONY

(Prolog)
*
Tkwi w mojej głowie jakaś perfidna blokada.
Tkwi głęboki lęk przed pisaniem.
Szczególnie przed nim, bo w nim chcę się potwierdzać.
Odczuwam więc paniczny strach przed brakiem potwierdzenia poprzez pisanie.
Nie piszę więc dniami,
tygodniami…
miesiącami…
Aż w końcu zaczyna mnie dopadać drugi z moich wielkich demonów:
Paniczny strach przed upływem czasu i utratą szansy, którą jest życie…
Patrząc dziś na Ojca Mego, widzę dokładnie to samo:
Robił więc czasem Ojciec Mój, z wielką pasją, rzeczy ciekawe.
Nie dokańczał ich jednak,
I rzeczy te leżały…
Leżały…
I leżały…
Aż w końcu…
(czasem nawet po wielu latach),
do nich powracał.
I albo doprowadzał je do finału,
albo też podłubał coś przy nich trochę
i zostawiał je na nowo…
Mam w komputerze kilkadziesiąt różnych,
często nawet długich tekstów,
różnych form i treści,
które porzuciłem…
(a nawet o nich zapomniałem…).
Leżą te teksty…
Leżą,
I leżą…
Jak te drewniane,
przeszlifowane prace w warsztaciku Mojego Taty.
*
„Warsztacik Mojego Taty”…
Jak to pięknie brzmi!
A przecież była to dla mnie istna jaskinia!
Mordownia jedna!
W której wąsaty „fuhrer” – Mój Tato,
darł się na mnie niemożebnie:
„Gdzie ten klucz 10?!”,
„Co się tak guzdrzesz?!”
„Dwie lewe łapy!”,
A ja roztrzęsiony, szukałem tych kluczy.
Tych nieszczęsnych czternastek, dwunastek, czy dziesiątek…
Tak samo jak teraz,
(równie mocno roztrzęsiony),
poszukuję niezapłaconych rachunków za prąd i czynsz.
Mój Boże…
Jak to dobrze, że nie mam syna!
Jak to dobrze,
że te zapewne mocno uszkodzone geny
(po linii męskiej Dziedzica Dóbr Brzeźnicy),
nie przeniosą się już dalej…
Jak to dobrze!
Bardzo… bo podobno synowie rozwalonych literatów kończą znacznie gorzej, niż synowie rozwalonych rzemieślników!
*
Pisałem wczoraj osobiste dossier Ojca Mego do Jego pogrzebowej mowy, gdy zadzwoniła do mnie Kicia…
Zwierzam się Kici z wielu spraw.
Czytam też jej niektóre moje teksty.
Mówię więc:
– Kiciu Droga, piszę właśnie Dossier Pogrzebne Ojca Mego.
Jeśli więc palisz papierosa skup się proszę, bo czytać ci będę co następuje:
„Ojciec Mój przyszedł na świat i wychowywał się w Rodzinie, w której żywe były przedwojenne i wcześniejsze tradycje inteligencko-artystyczne. Natomiast w związku z ciężkimi doświadczeniami związanymi z II wojną światową i epoką PRL, w Rodzinie dominowało poczucie żalu związanego z dramatem utraty Niepodległości Polski i dawnego znaczenia Rodziny…”
– Ty chyba żartujesz?! – zabulgotało coś nagle w mojej głośnomówiącej słuchawce.
– Nosz Robert! Ty chyba naprawdę k…wa żartujesz! – wykrzyczała już teraz na cały głos Kicia
(i dałbym głowę, że usłyszałem też odgłos czegoś na kształt wbijania pazurów w plastik…)
– Jak to?! – zdziwiłem się mocno i dodałem butnie:
– Jakżesz to żartować mogę z faktów?! Przecież Ojciec Mój Potomkiem był de facto Brzeźnickiego Dziedzica, a nastrój za komuny w Rodzie był okropny!
– Naprawdę chciałbyś, by ktoś po twojej śmierci napisał coś takiego?! – denerwowała się Kicia coraz bardziej.
– Oj taaak! A jakże! Przecież to rzecz godna i wiele wyjaśniająca!
– Toś jest głupi jak ten but! – skwitowała Kotka.
– A to niby dlaczego?! – oburzyłem się już naprawdę mocno.
– A dlatego, że to tak jakbyś tłumaczył ojca i usprawiedliwiał, zanim jeszcze zacząłeś o nim mówić! Wielkim zaprawdę z panów ojciec mój był panem! Wielka też była z utraty majętności frustracja jego! Nic więc dziwnego, że mnie i Matce Mojej, ze smutku odrąbał on nogę!
To wykrzyczawszy Kicia z trzaskiem odłożyła słuchawkę, a ja pozostałem sam z sobą i z moimi ciężkimi myślami…
(Ciąg dalszy zapewne nastąpi…)
Autor tekstu: Robert Gorczyński
Publikacja dnia: 13 stycznia 2022 roku.
Wszelkie prawa autorskie zastrzeżone.

Older posts Newer posts

© 2024 RobertGorczyński.pl

Designe By ilonaDESIGNGóra ↑