Wydaje mi się, że tej nocy nadejdzie wyzwolenie.
Przy karczmie zbiorą się ludzie.
Na dębowym stole rozwiną pergaminy.
I złożą na nich swoje podpisy.
A wszystko potwierdzą ich herbowe pieczęcie.
Później pojadą do najbliższego dworu
i tam założą sztab!
Wydaje mi się, że nastąpi to tej nocy,
lecz noc jest już zbyt późna…
A las i karczma zbyt ciche.
Może postanowili uczynić wszystko, co trzeba w ciemności i ciszy?!
(Taką mam jeszcze nadzieję…).
Lecz ani las, ani karczma, ani dwór
nie niosą z sobą najmniejszego choćby poruszenia.
I tylko gdzieś w głębi duszy widzę czarnego jeźdźca.
Ten jeździec spina konia i mknie coraz szybciej przez mroczny las.
I słyszę bicie jego serca:
Coraz szybsze…
Coraz bardziej desperackie…
Czarny jeździec się śpieszy
w duszy ma misję,
a głowie plan…
(Lecz ja ledwie mogę dostrzec zarys jego twarzy!),
i nagle przestaje mnie to obchodzić:
gdy wokół nic się nie dzieje,
a mnie zaczyna brakować tchu…
Nie ma karczmy, nie ma ludzi, nie ma dworu…
Tylko sen.
11 grudnia 2016 at 13:00
Tylko sen. Czarny jeździec na koniu przestał być symbolem. I nikt nie zwrócił by uwagi gdyby stanął.