Jeśli nie dopłynę do tego portu,
To zginie cała moja załoga!
Przypinam więc rapier do pasa
I wychodzę na pokład.
A tam?!
(Do stu tysięcy kartaczy!)
Znów leje się woda!
I zmywa zeń mojego najmłodszego majtka.
Rozkazuję zatem twardo, by go wyłowiono!
Zaprawiona (Moja Załoga!), dobrze wie co ma robić!
I wkrótce majtek (Na ich rękach!), wypływa z tej toni.
A kiedy jest już na pokładzie,
Ślubuje mi dozgonną wierność.
(I tak właśnie dobiera się załogi!).
Ale nie czas na sentymenty,
Bo na morzu nigdy na to czasu nie ma!
Tu fala za falą płynie,
A kto o tym nie pomni,
Ten ginie!
Staję więc na mostku
I jasne wydaję rozkazy!
A tam na pokładzie…
(Duch ich dumą mnie napawa!)
Wszyscy z zapałem czynią to, co do nich należy.
Na deskach widzę też i majtka
Który kiedyś przecież zostać może:
Hardym,
Wielkim,
(I jak sądzę…), sławnym Kapitanem!

Mam tylko wielką nadzieję,
Że dzień swego ocalenia
Na zawsze dobrze zapamięta.